W drogę – Katarzyna Perka

Masz prawo jazdy? Ktoś kto od wielu lat jeździ, często nie pamięta jak wyglądały jego pierwsze godziny za kółkiem. Dla takiej osoby wszystko jest proste – bierze kluczyki, wsiada, jedzie, czasem po drodze prześwięci jakąś „babę za kierownicą”, która „wlecze się niemiłosiernie”.  I mało kto pamięta wtedy, że początki bywają trudne. Odkąd pamiętam zawsze chciałam prowadzić samochód. Jednak do dnia dzisiejszego nie mam tej umiejętności opanowanej w stopniu, który by mnie zadowalał. Brak entuzjazmu rodzinki, kiedy chcę prowadzić auto (nagle przypominają sobie, że mają bilety na tramwaj), świadczy o tym, że podzielają moje zdanie co do tej kwestii. Może ma to związek z sytuacją, która miała miejsce jakiś czas temu, kiedy mój mało dynamiczny wyjazd z drogi podporządkowanej wywołał u innego kierowcy długie, przeciągłe, pełne emocji trąbienie na mnie przez kilka sekund. Świadoma tego, że nie czuję się pewnie za kierownicą (choć prawo jazdy posiadam od kilkunastu lat), postanawiam wziąć sprawy w swoje ręce. Wykonuję telefon do Grzegorza i umawiam się z nim na jazdy doszkalające. Zaczyna się.

Dzień pierwszego spotkania z Grzegorzem. Idę na nie podekscytowana, ale też pełna obaw. Krytyk wewnętrzny imprezuje na całego i z siłą wodospadu podrzuca mi swoje trzy grosze: „Nie każdy musi prowadzić – skoro tak się stresuję – to może to nie dla mnie?”, „głowa mnie boli”, „boję się”, „ pewno kiepsko mi pójdzie”, „zrażę się i więcej się nie umówię”, „jak ja wyjadę na miasto?”. Zamykam mu usta krótkim: „Najwyżej nie wyjadę – pojeżdżę po placu!” i przypominam sobie dlaczego zadzwoniłam do instruktora. Chcę być niezależna samochodowo. Chcę prowadzić auto i robić to bezpiecznie dla siebie i innych. W drodze na spotkanie z marzeniami, przypominam sobie jak to się stało, że oddałam bez walki rodzinną kierownicę. Zaraz po tym jak zrobiłam prawo jazdy i kupiliśmy samochód, zaszłam w ciążę i musiałam ją spędzić na zwolnieniu lekarskim, leżąc. Siłą rzeczy z samochodem zaprzyjaźnił się mój mąż. Potem prowadziłam samochód sporadycznie – powroty z rodzinnych imprez, okazjonalnie na urlopie jakaś przejażdżka – i powoli odzwyczaiłam od kierowania. Natężenie ruchu w Warszawie, niełatwa zmiana pasa ruchu, nerwowość i trąbienie innych kierowców na mniej dynamicznie jadący samochód – to wszystko nie zachęcało mnie do siadania za kierownicę. Efekt jest taki, że tytuł domowego drajwera trafił w męskie ręce, a ja przestałam jeździć. Mam prawo jazdy, mam samochód, a umiejętności nie. Na szczęście istnieje coś takiego jak marzenie. A w tym marzeniu jadę swobodnie kierując swoim autem, jadę kiedy chcę, gdzie chcę, w tle leci muzyka jaką lubię, jazda sprawia mi przyjemność, czerpię z niej ogromną radość, czuję, że mam pewną rękę i prowadzę bezpiecznie, dynamicznie, sprzęgło i ja jesteśmy już kumplami, a jednoczesna zmiana biegu i obserwacja sytuacji na drodze, znaków poprzecznych, pionowych, lusterek i pilnowanie martwych punktów nie są dla nie żadnym problemem. Wykonuję te wszystkie czynności swobodnie, płynnie, z przyjemnością. Po zakończonej jeździe uśmiechnięta wysiadam z samochodu i z wdzięcznością go zamykam, mówiąc „Dzień dobry” sąsiadce. Marzenia! Tymczasem schodzę na ziemię i wypowiadam „Dzień dobry” w stronę Grzegorza, który już na mnie czeka przy swoim aucie. Zamieniamy kilka zdań o tym, kiedy ostatnio kierowałam, jak długo mam prawo jazdy, itp., a potem wsiadamy do auta, w którym spędzimy najbliższe dwie godziny. Siedząc za kierownicą ustawiam fotel (najchętniej – naprawdę nie wiem dlaczego – przy samej przedniej szybie), poprawiam lusterka i zapinam pas. Pierwsze minuty spędzamy na placu, gdzie próbuję zakolegować się z samochodem: dobra wiadomość jest taka, że silnik nie gaśnie, a zła – że czuję panikę na myśl o tym, że mamy wyjechać na miasto. Na szczęście spokojny głos Grzegorza ucisza moje lęki. Ten głos, który przekazuje mi mnóstwo ciekawych rzeczy zasługuje na uważne słuchanie. Niestety mimo, że uszy mam na miejscu, dziś słyszę tylko małą część tego, co do mnie mówi. Zwłaszcza po tym, jak włączyłam się do warszawskiego ruchu. Nie mam podzielnej uwagi, a skupiona jestem na zmianie biegów, kręceniu kierownicą po swoim torze jazdy (po tym jak mam już za sobą jedną próbę wjechania ze skrzyżowania nie na swój pas), pracowaniu lewą nogą, pilnowaniu półsprzęgła, za groma nie wiem jakie znaki stoją po prawej stronie i nie ma szans, żebym „pędząc” 50 na godzinę zmieniła pas ruchu, na ten po którym jadą inne auta (wiem, że tam są, bo przez ułamek sekundy dałam radę rzucić okiem w lusterko, oczywiście w tym samym czasie popełniając już jakiś błąd – bo się zdekoncentrowałam). Przecież nie mam pojęcia, czy kierowca jadący lewym pasem wpuści mnie przed siebie, nie umiem wyczuć jak daleko ode mnie jest – cud, że w ogóle go dostrzegam. Przez ogromny mur skupienia słyszę jak Grzegorz mówi: „Kasia, rozluźnij ręce na kierownicy” i dociera do mnie, że jestem spięta jak ciasny kok. Nagle okazuje się, że tak prosta czynność, jak zapanowanie nad swoimi mięśniami w stresie może być bardzo trudne. I tak przez dwie godziny: komunikat za komunikatem, wskazówki instruktora, moje starania. Wszystko dzieje się szybko, najlepiej jednocześnie, wiem, że jeszcze nie panuję nad wieloma rzeczami. Instruktor cierpliwie tłumaczy, że każdy kierowca kiedyś zaczynał i potrzeba wielu wyjeżdżonych godzin, żeby wyćwiczyć pewne odruchy, które przejdą w nawyk. Dobra wiadomość jest taka, że kończę zajęcia z radością. Wiem, że sporo pracy przede mną. Im więcej będę ćwiczyła, tym większa wprawa – jak ze wszystkim – trening czyni mistrza. Wysiadam z auta Grzegorza i czuję jak moje mięśnie powoli opuszcza stres i napięcie. Idę do domu z uśmiechem i nadzieją, że się nie zniechęcę. Nie mogę. Przecież mam marzenie…

A w tym marzeniu jadę swobodnie kierując swoim autem, jadę kiedy chcę, gdzie chcę, w tle leci muzyka jaką lubię, jazda sprawia mi przyjemność, czerpię z niej ogromną radość, czuję, że mam pewną rękę i prowadzę bezpiecznie, dynamicznie, sprzęgło i ja jesteśmy już kumplami, a jednoczesna zmiana biegu i obserwacja sytuacji na drodze, znaków poprzecznych, pionowych, lusterek i pilnowanie martwych punktów nie są dla nie żadnym problemem. Wykonuję te wszystkie czynności swobodnie, płynnie, z przyjemnością. Po zakończonej jeździe uśmiechnięta wysiadam z samochodu i z wdzięcznością go zamykam, mówiąc „Dzień dobry” sąsiadce.

A Ty masz marzenie, które wciąż czeka na realizację? Jeśli tak, nie zwlekaj, nie czekaj, działaj.

Przesyłam moc pozytywnych myśli,

Kasia

Udostępnij: