Surfing lajf – Katarzyna Perka

Nie interesuję się surfingiem, ale kiedy obejrzałam ostatnio na You Tube filmik z zebranymi najlepszymi klipami 2019 roku, pokazującymi surferów, zaczęłam swej ignorancji żałować. Piękna sprawa! Człowiek na fali. Adrenaliną mógłby obdzielić pół kontynentu. Na jego twarzy uśmiech od ucha do ucha. Spełniony. Szczęśliwy. Tak trzeba żyć! Surfing „lajf” – życie surfera ?.

Owszem, czasem fala wygrywa, człowiek ląduje z deski w wodzie. Uśmiech na chwilę znika, żeby słona woda nie zalała ust. Przez moment zdezorientowany, włazi znów na tę deskę i łapiąc równowagę płynie dalej. Przez kolejne tunele spiętrzonej wody. Przez turkusowe fale. Pokonując siłę żywiołu. Głaskając grzywy oceanu. Filmik Marcelo Dada, z maja 2019, nakręcony na Bali, zrobił na mnie wyjątkowe wrażenie – gość z dwoma siódemkami na plecach wykonał surfując niesamowity obrót w powietrzu, nad falą – do dziś nie mogę pozbyć się uczucia, że właśnie tak trzeba spędzać swe dni: odważnie, realizując marzenia, ryzykując. Ile razy on musiał wpaść do wody, żeby opanować taką umiejętność… Podziwiam determinację. 

Dlaczego piszę o tym? Bo przyszło mi na myśl, że na oceanie ludzkich, a zwłaszcza damsko – męskich relacji, to my wszyscy jesteśmy surferami, pragnącymi być jak najdłużej na fali, a jednak tak często lądujemy w wodzie. Stosunki międzyludzkie to nie jest lekki trening. Wymaga cierpliwości, zrozumienia, wybaczania, szczerości, determinacji. Opanowania, żeby nie mówić wszystkiego, co się myśli, zwłaszcza w złości i nie złościć się tak mocno, jak naprawdę jesteśmy w stanie. 

Dni, kiedy jesteśmy na fali, są piękne. Pojawiają się wtedy czułe słówka, ona patrzy na niego z uwielbieniem, on na nią z zachwytem. Są romantyczne szepty, może smsy z wyznaniami, a bliskość osiąga maksymalne parametry zarówno emocjonalne, psychiczne, jak i fizyczne. Jako para są nie do pokonania. Kochają się. Pełni zrozumienia dla siebie. Zaufania. Szacunku. Świat jest cudowny. W takim nastroju powinno się zaczynać i kończyć każdy dzień. Endorfiny wypełniają ich myśli, słowa, uczynki i marzenia. Chwilo trwaj!

I wtedy ocean uderza – kłótnia. Ona wzrokiem bazyliszka, daje mu sygnały, że ma ochotę go udusić. On obrażony zamyka się w swojej platońskiej jaskini. Z ich niedawnej bliskości pozostają w tej chwili wspomnienia. Zakładane są dwa obozy: jej i jego. Natychmiast pojawiają się okopy: „przecież nic złego nie zrobiłam”, „o co jej znowu chodzi?”. Dwoje ludzi, kochających się tak bardzo, że mocą swego uczucia roztopiliby jeszcze niedawno wosk każdej świecy, oddala się od siebie. Złość wyzwala złośliwość. Wczorajsza „żabka” staje się dziś „ropuchą”, „ogier” okazuje się być „osłem”. Docinki i przymówki wirują dookoła niczym cząsteczki tlenu – dużo i niekoniecznie czyste. Robi się słono. Z fali surfer wpada do zimnej wody. Czuje, że jeszcze trzyma go za nogę sznurek łączący z deską, ale zderzenie z mokrą taflą oceanu jest niekiedy bolesne i bywają momenty, że chciałoby się ten sznurek odciąć! „Niech płynie”. „Poserfuję na innej”. „Przecież pełno ich na świecie”. 

Jeśli chodzi o związki – nie polecam odcinania sznurka od własnej deski po każdym upadku do wody – to nieekonomiczne. A poza tym warto zauważyć, że własna deska to kawał historii. To z nią rozpoczęła się cudowna przygoda. I nie ma żadnej gwarancji, że kolejna, nowa deska nie będzie bardziej wywrotna niż obecna. Raczej proponuję z cierpliwością trenować okiełznanie już posiadanego sprzętu. Tak, by jak najrzadziej z niego spadać, a jeśli już się to zdarzy, a zdarzy się na pewno – jak najszybciej znów znaleźć się na górze. Bo w surfowaniu, wie to nawet laik, chodzi o to, by jak najdłużej sunąć na fali. Wtedy człowiek jest szczęśliwy. Adrenaliną może obdzielić pół kontynentu. Uśmiech promienieje  na jego twarzy od ucha do ucha. Król życia. Spełniony. Walczący z żywiołem. Wygrywa. Jest radosny. Uwielbia to uczucie. 

Początkująca surferka napisała, że pierwsze godziny na desce to poobijane kolana, podrażnione gardło, piekące oczy i mega zmęczenie. Ale warto. Dla tych chwil spędzonych później na fali. I chyba podobnie jest w życiu. Zaakceptujmy trudy treningu, bo pozwolą one później pływać w szczęściu. A sunąc na fali, nie należy zapominać, że prędzej czy później wpadnie się do wody. A kiedy się wpadnie, nie można siedzieć tam za długo lecz najlepiej niezwłocznie wdrapać się znów na swoją deskę i wiosłujemy. Wiosłując znów trafimy na falę, która uniesie nas ku endorfinom, adrenalinie i poczuciu, że dla takich chwil warto żyć.

Pozdrawiam Was – dzisiaj „żabka”, nie „ropucha” ?

Kasia

Udostępnij: