„Warto kozła w garnitur ubierać”- Katarzyna Perka

Z moich doświadczeń wynika, że zapraszanie nastolatka na spacer przez matkę przypomina ubieranie kozła w garnitur – nieważne, że garnitur jest elegancki, dobrze na koźle leży, że uszyty z najlepszych materiałów. Tłumaczę swojemu upartemu synowi, że ten spacer jest dla jego zdrowia, dla higieny psychicznej, że trzeba się poruszać, dotlenić, że konieczny jest restart zwojów mózgowych i że palce potrzebują odpoczynku od klikania w myszkę. Wszystkie argumenty trafiają na mur. Ale kiedy – niezrażona kilkoma „pierwszymi” odmowami – przeczekam fazę oporu i uda mi się „odessać” go od komputera, jest naprawdę fajnie. Takie wspólne dreptanie sprawia, że „wychodzi” więź. To są chwile, kiedy nie mamy do siebie pretensji o bałagan w pokoju, o wyłączenie telewizora (bo godzina późna), możemy wtedy pożartować, pośmiać się, porozmawiać, skomentować mijaną rzeczywistość, a czasem udaje mi się nawet przemycić jakiś rodzicielski postulat. Uważam codzienny spacer za konieczność, zwłaszcza, odkąd młodzież przestała chodzić do szkoły. To właśnie w tym momencie, część jej „kwiatu” (w tym mój „Fiołek”) przyrosła do foteli stojących przy biurkach i bynajmniej nie z powodu nauki. Odwołane tradycyjne lekcje w szkole, zajęcia pozalekcyjne, SKS, więc zamiast w sali sportowej teraz grają na potęgę w sieci, w gry, ale komputerowe, jakby to było ich lekarstwo na nienormalną sytuację. Do tego ogłoszona kwarantanna społeczna, sezon działkowy jeszcze nie otwarty,  pozostaje łazikowanie.

Ostatnio na jednym z takich naszych spacerów, napotkaliśmy, gdzieś między brzegiem jednorazowej maseczki, a daszkiem męskiego kaszkietu, świdrujący ludzki wzrok.

Idziemy sobie marszowo, humory dopisują, mijamy sklepy, bloki, mijamy także stojącego na chodniku starszego pana, który uważnie, wręcz dociekliwie, nam się przygląda. Mój Młody, lekko zmieszany, pyta czy znam tego człowieka, odpowiadam, zgodnie z prawdą, że nie kojarzę. Staruszek nie odrywa od nas oczu i nawet po tym, jak został w tyle, za nami, wciąż odprowadza nas wzrokiem. Czuję się z tym dziwnie. Oboje z synem zastanawiamy się o co chodzi. Może pan nas z kimś pomylił, może kogoś mu przypomnieliśmy, może po prostu się zamyślił, może wyglądaliśmy według niego podejrzanie, może, może, może. A może po prostu trzeba było zapytać z uśmiechem: „Przepraszam, wszystko w porządku? Może Panu w czymś pomóc?”. Dwa pytania, które jednak nie zostają zadane. Bo czy wypada? I tak zostajemy z naszymi domysłami, a Pan ze swoją tajemnicą. To wszystko przypomina mi zabawną scenę związaną z ludzkim „gapieniem się”. Byłam jej bohaterką zaraz po studiach. Dorabiałam sobie wtedy sprzątaniem domu – jednego z wielu pięknych domków jednorodzinnych, ulokowanych z dala od centrum, z ochroną przy wjeździe na teren zamkniętego osiedla. Minusem tej lokalizacji, w mojej ocenie, była spora odległość budki wartownika (wpuszczającego na ogrodzony teren) od przystanku, na którym wysiadałam z autobusu. Miało dla mnie znaczenie zwłaszcza w zimie, gdy zmarznięta dreptałam z przystanku prawie 20 minut. Właśnie w taki zimowy, mroźny dzień, przemarznięta doszłam do szlabanu wjazdowego, gdzie w ciepłym pomieszczeniu siedział sobie pan wartownik. Przywitał mnie wzrokiem pełnym dziwnej radości, normalnie jakby ujrzał Mona Lisę. „Jakiś wyjątkowo zalotny człowiek” – pomyślałam, ale byłam lekko zmieszana, bo miałam wrażenie, że jest wpatrzony we mnie „za bardzo”. Witając się posłał lekki uśmiech, który nie uszedł mojej uwadze. Potem zadając standardowe pytanie o to, do kogo chcę się dostać, rzucił mi ze dwa głębokie spojrzenia prosto w oczy i znów ten uśmiech. „No facet mnie podrywa normalnie!” – pomyślałam. Jednak oboje zachowaliśmy zimną krew. Na tych spojrzeniach się skończyło, a ja, z głaszczącą moją próżność myślą, doszłam do domu, który mnie interesował. Drzwi tego dnia otworzył gospodarz. On także popatrzył na mnie ułamek sekundy dłużej niż powinien. Ściągając kurtkę i buty zaczęłam się zastanawiać nad tym, co ja dziś w tych oczach mam, że tak działam na mężczyzn. W głowie przemknęło mi: „oczy są zwierciadłem duszy” i nic nie poradzę, że moja jest taka fascynująca. I nagle bęc! W lustrze naprzeciwko ujrzałam swoją twarz! O matko! W moim odbiciu zamiast magnetyzującego kobiecego spojrzenia były dwa czarne punkty. Ja wyglądałam jak panda! Idąc 20 minut w mrozie, opatulona pod oczy szalikiem, skropliłam ciepłem oddechu tusz na rzęsach, który spłynął pod dolną powiekę, tworząc dorodne, czarne smugi pod moimi „zwierciadłami duszy”. Dlatego się gapili! I żaden nic nie pisnął! Poczułam się jak (znany z piosenki) człowiek, który wsiadł do autobusu z liściem na głowie i nikt go nie poratował, tylko się każdy gapił i nic! Od tamtego dnia, kiedy „ktoś się na mnie gapi”, zastanawiam się czy nie jestem pandą, ewentualnie czy nie mam liścia na głowie ?.

Wracając jednak do spaceru i taksującego nas mocno wzrokiem starszego pana (który może tęsknił za córką i wnuczkiem), to wywiązuje się między mną a moim synem rozmowa na temat samotności w dzisiejszych czasach i to nie tylko ludzi starszych. Wyczuwam z niej, że młodym też dokucza (nawet jeśli sobie tego nie uświadamiają) bolesny kolec izolacji społecznej, który wbija się w ich życie i kłuje dorastanie, beztroskę, okrada z chwil, które nie wrócą.

Idąc koło tego mojego uparciucha otwieram oczy coraz szerzej – ile mądrych zdań pada z jego ust, jakie trafne spostrzeżenia na temat życia, i ta wrażliwość w jego słowach. Czuję dumę. Bo o wiele rzeczy mogę mieć do niego pretensje, ale nie o to, że nie umie dostrzec człowieka w człowieku. Ten spacer uświadamia mi, że pandemia zatrzymała świat, ale nie zatrzymała dojrzewania mojego dziecka. Gdzieś między pierwszą a drugą falą covida całe pokolenie dzieci w wieku mojego syna zamienia się w młodzież. Trudno to zauważyć, bo wszystko dzieje się w ukryciu – za maską, ale też za drzwiami zamkniętych mieszkań, bez naturalnego i bezcennego towarzystwa rówieśników.

My, ludzie próbujący przetrwać w czasach pandemii, ochraniamy usta i nosy, zasłaniamy włosy i ręce, i tak mało odkrytego człowieka zostaje. W sąsiedzie, w koleżance, w mężu, w córce. Może tego szukał ten starszy pan? Gdzieś między czapką nasuniętą na oczy, a maską naciągniętą na nos, mógł szukać po prostu drugiej osoby. Bo ludzi cały świat, ale ile człowieka w człowieku obok? Czy umiemy się jeszcze do siebie uśmiechać? Czy potrafimy wzbudzić w sobie radość? Czy w całym zmęczeniu ogólną sytuacją potrafimy zachować namiastkę beztroski? 

Idzie wiosna, zbliżają się Święta Wielkiej Nocy. To czas przemiany. Szare patyki krzewów pokryją się za chwilę świeżą zielenią liści, zakwitną kwiaty, ptaki będą śpiewały coraz częściej i głośniej. „Jeszcze będzie pięknie”, jak nam kiedyś powiedziano, więc jest na co czekać. I jest czego wypatrywać. Trzeba wytrwać. A łatwiej wytrwać w stadzie i z przewietrzoną głową, dotlenioną myślą, wśród radosnych chwil.

I właśnie dlatego uważam, że „warto kozła w garnitur ubierać” ?.

Życzę Wam zdrowych i – mimo wszystko – wspaniałych Świąt Wielkiej Nocy. 

Niech piękne cuda się dzieją w Was – CUD (Ciało, Umysł, Dusza),

Kasia

Udostępnij: