Żyjemy w trudnych czasach.
Wszechobecny stres, ogromny codzienny pęd, nieumiejętność odpoczywania – to dzisiejsza rzeczywistość człowieka. W tym kontekście relaks, bliskość przyrody, powrót do tego, co naturalne, nabiera szczególnego znaczenia.
Mówi się, że to kobieta ma trudniej – pełni (często jedocześnie) rolę matki, żony, pracownika, kochanki, kucharki, pielęgniarki, sprzątaczki, kosmetyczki i … można wymieniać bez końca. To wszystko prawda. Warto jednak zwrócić uwagę, że ramię, na którym kobieta często potrzebuje oprzeć swoją zmęczoną głowę – silne ramię, także należy do człowieka. I ten człowiek to mężczyzna!
Mężczyzna nie ma łatwo w dzisiejszych czasach. I możliwe, że ma większy problem niż kobieta z zapewnieniem sobie relaksu (na hybrydę taki nie pójdzie, męski shopping nie jest tożsamy z płodzeniem endorfin, korzystanie z masażu onieśmiela). Nie potrafią się Panowie uszczęśliwiać, oj nie. Choć próbują – ostatnio często słyszy się o restartujących męskich wypadach w góry lub na ryby.
Pewnego dnia wszechobecny stres dopadł i mojego Mężczyznę. Postanowił się więc Człowiek zrelaksować. Blisko natury. Oznajmił, że chce jechać na kilka dni na Mazury, na ryby, a konkretnie – na szczupaka (podobno „biorą” w październiku!). Pełna zrozumienia nie protestowałam.
Zaszczytu dostąpiłam ogromnego, bo Mąż zapytał, czy jadę z Nim. Jasne, że jadę! O rybach nie mam pojęcia, ale doskonale wiem, że mógł jechać z kolegami, a wybrał mnie!
Dziewczyny! Siedzę teraz w łódce, na jeziorze. Wiatr bezlitośnie i przejmująco smaga moją dłoń, tak, że marzną palce ręki, która trzyma długopis (druga jest w rękawicy z grubego polaru) i na pytanie Męża czy się nudzę, szczerze odpowiadam, że jeszcze nie.
Mam na sobie ciepły zimowy golf, czapkę wełniankę, na kurtkę narzucony koc (gorąco dziś nie jest), ale wciąż cieszę się, że tu z Nim jestem.
Siedzę w tej łódce, patrzę, myślę… I naprawdę nie wiem, co mężczyznom w rybach podoba się tak bardzo. Może ta cisza dookoła? Może bliskość natury, która regeneruje układ nerwowy? Jeszcze tego nie rozgryzłam. Ale coś w wędkowaniu musi być, bo kiedy „było branie”, twarz mojego Mężczyzny pełna jest ekscytacji – wygląda jak chłopiec, który z procy trafił jednogroszówkę w locie! I o to im chyba chodzi. O tą ekscytację. Dusza łowcy!
Jestem tu, w tej łódce, „troszkę” owiana wiatrem, „ciutkę” skulona i szczęśliwa, że chciał ze mną. Bo warto zaznaczyć, że nie jesteśmy małżeństwem z kilkuletnim stażem, gołąbkami, które spijają sobie z dziubków słodkie słówka. Nie. W codziennym funkcjonowaniu bywa ekspresyjnie… Mocno się różnimy i bardziej niż gołębią „sweet couple” przypominamy związek dwóch przyjaciół Kubusia Puchatka – Sowy i Tygryska. Mój Mąż rozsądny, analityczny i do bólu racjonalny, a przy nim ja – niepoprawna optymistka, skacząca na pozytywnych wibracjach niczym Tygrys na ogonie w Stumilowym Lesie. W takim związku często są nieporozumienia i rozbieżne stanowiska. Żeby wszystko „trzymało się kupy”, trzeba czasem odświeżyć relację i przypomnieć sobie dlaczego ona powstała ?
Tak więc Sowa i Tygrys spędzają te kilka dni w wielkim lesie, z dala od ludzi, blisko jeziora, ani razu się nie posprzeczali, przypomnieli sobie co to brak pośpiechu, zebrali dużo grzybów, razem je zawekowali w octowej zalewie, wspólnie „łowili ryby”, wieczorem uczyli się rozpalać w kominku, który ogrzał dom i serca.
POTRZEBNE są takie chwile. Dla związku, dla rodziny. Dla dzieci, które można na kilka dni zostawić pod dobrą opieką.
WARTO. Warto zmarznąć w łódce, warto przedzierać się przez pajęczyny w lesie. Warto poświęcić na ten cel ostatnie dni dostępnego w tym roku urlopu.
Czy coś złowił?
Na pewno.
Wiele lat temu …
To było dobre branie!
A On miał twarz chłopca, który z procy trafił jednogroszówkę w locie ?