Całe nasze życie jest spotkaniem. Zaraz po narodzinach, zaskoczeni nagłym zwrotem akcji, spotykamy się z położną i rodzicami, potem z kolegami w piaskownicy, z ukochanym w parku, z koleżanką na kawie, szefem w pracy, kotem na kanapie, kierowcą w autobusie, sąsiadem w windzie. Każde takie spotkanie zostawia w nas jakiś ślad. Jaki? To zależy. Czasem jest to tylko lekkie muśniecie zapachu perfum, które poczujemy mijając na ulicy inną osobę, a niekiedy nie możemy przestać myśleć o napotkanym człowieku lub o tym, co się wydarzyło podczas kontaktu z nim – bywa, że czujemy euforię i zachwyt lub pozostaje w nas złość, rozczarowanie, niechęć. Albo chociaż niesmak, taki jak ten, po moim spotkaniu z różą.
Niby zwykły dzień, a dla mnie wyjątkowy. Urodziny mojej córki. Już dorosłej, samodzielnej. Biegnę do Niej po pracy, z tortem niespodzianką. Do pełni szczęścia brakuje mi tylko kwiatka, którego wręczę z serdecznymi życzeniami. Mijając po drodze kolejne budynki, wzrok zatrzymuję na drzwiach kwiaciarni. Nastrojowe oświetlenie, nietuzinkowy wystrój przed drzwiami i ciekawe dekoracje w oknach, zachęcają do wejścia. Przekraczam próg i zostawiam za sobą hałas warszawskiej ulicy, szare chmury, ludzi opatulonych w jesienne kurtki. Jestem teraz w kolorowym świecie pełnym różnorodnych kwiatów, a ich zapach szybko spotkał się z moim nosem. Dookoła wiele uwielbianych przeze mnie bibelotów, „pieszczotliwie” zwanych przez mojego męża „łapaczami kurzu”, kolorowych detali, dekoracyjnych dodatków, jak na przykład szklane słoiczki z kolorowym piaskiem i mikro roślinkami, po prostu – miejsce z duszą. Z zaplecza wychodzi do mnie Pani, więc witam się radosnym: „Dzień dobry”. Odpowiedź, którą dostaję, nie pasuje do temperatury mojego powitania, ale odpowiada tej na zewnątrz. Oschłe: „Słucham?”, jakie Pani kieruje w moją stronę, lekko mnie elektryzuje. Ton i Pani zupełnie nie pasują do tego uroczego miejsca. Pozostaję sobą i zamiast zwykłego: „Poproszę różę”, lecę na wyżyny otwartości międzyludzkiej, mówiąc: „Moja córka ma dziś urodziny. Chciałabym Jej wręczyć wraz życzeniami wyjątkowy kwiatek”. Wyszczerzone w uśmiechu zęby i wyczekujący wyraz mej twarzy, oznaczają, że liczę teraz na odpowiedź, która będzie pomocna przy wyborze koloru i gatunku kwiatka, odpowiedniego dla młodej dziewczyny. Jestem przygotowana na pytanie Pani o wiek obdarowanej. Niestety, liczne zwierzenia przemycone w mojej wypowiedzi: „Mam dziecko, to córka, jest już dorosła, co może powodować u mnie myśl, że jestem już niemłoda, więc robię, co mogę, żeby zachować choć młodego ducha i stąd do Ciebie Kobieto zagaduję i staram się nawiązać dialog, pracuję nad tym, aby być człowiekiem pozytywnym, dlatego zamiast krótkiego: Poproszę jedną różę, usłyszałaś to, co przed chwilą powiedziałam i powinnaś się teraz uśmiechnąć, choć ciutkę, a uśmiech to taki grymas ust z kącikami uniesionymi lekko w górę, czyli taka krzywa, która wiele prostuje, jak przeczytałam ostatnio w internecie” i zaproszenie: „Świętuj przez chwilę ze mną!”, trafiają na totalny mur, w którym nie widać nawet śladu po pocisku, jaki wystrzeliłam z armaty swojej otwartej natury. Zero reakcji. Pani pyta bez mrugnięcia okiem: „Może być róża?”. O losie! Mam ochotę sama sobie odpowiedzieć życzliwie i po ludzku: „Serdecznie gratuluję. Dzieci tak szybko rosną. A Pani tak młodo wygląda, że nie przypuszczałabym, że córka już pełnoletnia”. No co? ? Tak bym do siebie, klientki, powiedziała ?. Dodając: „Myślę, że taka herbaciana róża jest odpowiednia dla młodej osoby, świeżutka, dziś rano przywieziona, będzie długo cieszyła oko jubilatki”. Tak bym do siebie powiedziała. Ale Pani z kwiatowego świata nie mówi nic z tych rzeczy. Pada pytanie: „Może być róża?”, więc odpowiadam twierdząco. Zupełnie nie mam podstaw, żeby oczekiwać, że Pani podejdzie do wazonu z różami, zatopi w nich wzrok, udając choć, że szuka tej jednej, wyjątkowej jak moje dziecko i zapyta mnie kurtuazyjnie: „Może ta?”, na co ja odpowiem, że tak, jest bardzo ładna. Uratowałybyśmy jeszcze to nasze spotkanie. Ale nic z tego. Pani wciąż stoi za ladą jak słup soli w Wieliczce. Twardo mierzy mnie wzrokiem, ja jej wzrok wytrzymuję, nie mrugam, a to tylko dlatego, że moje neuroprzekaźniki pracują na najwyższych obrotach: „Nie Jesteś, o Pani, właścicielką tego miejsca, to niemożliwe, trudno – trafił Ci się klient wariat – zaraz sobie pójdę. Może masz zły dzień? Może jakiś kłopot? Może ktoś Cię zdenerwował i jeszcze Cię trzyma? Ja wszystko rozumiem. Ale co Ci zależy być uprzejmą?”. Mija kilka sekund, kiedy każda z nas okupuje swój kawałek podłogi. Wtedy, prawie równocześnie, ruszamy do półki z kwiatami. W ciągu chwili podejmuję decyzję, że już odpuszczam, na nic nie liczę, niczego się nie spodziewam. Sama wskazuję różę, którą wybrałam. Chcę zapłacić, wyjść, ale w tym momencie pada pytanie: „Wstążka?”. Odpowiadam, że wolę rafię. Pani podnosi na mnie wzrok Bazyliszka i powtarza: „No to pytam, czy ze wstążką?”. Matko jedyna! Nie dam rady przemilczeć. Pokazuję Pani półkę za jej plecami i wskazując szpulkę z zieloną, gładką, błyszczącą i śliską wstążką i mówię, że nie jestem fachowcem, ale według mnie to jest wstążeczka i takiej nie chcę. Następnie przesuwam zdecydowanym ruchem w powietrzu swój palec, a za nim czuję, że także wzrok Pani, w kierunku innej półki, na której stoi szpulka z matową, chropowatą, miękką rafią i wtedy kończę zdanie: „A to jest rafia i taką poproszę.” Pani bez emocji odpowiada, że teraz już wstążki używane są do związywania bukietów „na spód” a do dekoracji używa się tyko rafii. I ponownie pyta czy ozdobić różę wstążką. Odpowiadam: „Tak”. Róża zostaje ubrana we „wstążkę z rafii” i czeka na mnie taka wystrojona na ladzie. Pada cena. Płacę. Róża leży. Śliczna jest. Miło by było gdyby w takim stanie dotarła do Jubilatki. Za drzwiami kwiatowego królestwa listopad. Nie kocha. Ta Pani nie kocha kwiatów, które sprzedaje. Bez empatii i emocji wykonuje swoją pracę. Ale jako nowa właścicielka róży, musze dbać o jej dostawę pod upatrzony adres w stanie ślicznym więc upominam się o papier, dodając na swoje usprawiedliwienie, że ja i róża mamy kawałek do przejścia. I wtedy zaczynam żałować. Trzeba było różę pod kurtkę schować, a nie skazywać na tortury. Pani tak gwałtownie owija różę papierem, że biedak nie wytrzymuje i pęka, niczym na torturach. Rozdarcie papieru uświadamia mi, ze to nie ze mną jest coś nie tak (bo już i takie myśli się pojawiły w mojej głowie), ale że Pani sprzedająca w tym sklepie nie lubi tego, co robi. Weszłam tam pozytywna, uśmiechnięta, chętna do spotkania z drugim człowiekiem. Najczęściej po takim spotkaniu czuję się dobrze. Lubię ludzi. Ale tym razem nie potrafię sforsować muru. Wychodzę i spoglądam na powiewający na wietrze kawałek naderwanego papieru. Ani estetyczny, ani pozytywny. Niczym flaga ogłaszająca światu, jak ważne jest nasze nastawienie do tego, czym się zajmujemy. Można z sercem obierać ziemniaki, można włożyć życzliwość w wykonanie przybrania do róży. Wiem, że nie każdy lubi swoją pracę. Ale warto dostrzec człowieka, który jest obok. Tego człowieka, którego na każdym kroku spotykamy się w sklepie, w poczekalni, w tramwaju, w windzie, na poczcie, w internecie.
Róża szczęśliwie spotkała się tego dnia z moją córką i znajduje się w miejscu, gdzie otacza ją podziw i sympatia. Mam nadzieję, że Pani, od której ją kupiłam ma się dobrze. Ale z pewnością już do niej nie wrócę. Poszukam kwiaciarni, gdzie kwiaty są delikatnie podawane klientowi, a sam zakup to okazja na krótkie zatrzymanie w zalatanym świecie.
Myśląc dzisiaj o tym spotkaniu dostrzegam, że chciałam dać z sobie coś więcej niż tylko szablonowe: „dzień dobry, poproszę o kwiatek”. Jednak nie każdy chce i potrzebuje wychodzić poza swój przyjęty schemat, zwłaszcza jeśli nie przepada za swoją pracą lub ma trudny dzień. I choć osobiście uważam, że to właśnie wtedy serdeczne zagadnięcie drugiej osoby może być promieniem słońca na szarym niebie, to pamiętam, że: „aby dawać, musi być ktoś, kto chce brać”. Nie zawsze mamy wpływa na to, kto danego dnia stanie na naszej drodze. Ale mamy wpływ na to, jak my się zachowamy. Podczas takich zaskakujących spotkań ważne jest to, jak się do nich odniesiemy, ocenimy i co z nich dla siebie wyniesiemy. Pamiętajmy, nie jesteśmy samoistną wyspą, dlatego na ile to możliwe – spotykajmy się, niosąc ze sobą życzliwość. ?
Pozdrawiam, Kasia