Pakuj manatki mała – Katarzyna Perka

Jeden z kotów rozłożył się właśnie na wieku dużej, czarnej walizki, która leży na podłodze. Została wyjęta z szafy, bo przed nami kolejny wyjazd. Kolejny – bo w ciągu ostatniego miesiąca dość często się pakujemy. Najpierw na urlop, potem na pierwsze z wesel, a dziś na kolejne. I muszę przyznać, że nabieramy wprawy. Nawet – zazwyczaj mało chętny do współpracy w tym zakresie – nastolatek już wie co i gdzie ma naszykować, żeby obyło się bez niepotrzebnych uniesień. Każdy z nas stara się ogarnąć swoje rzeczy, co pozwala mi dostrzec, że sprawiedliwości na tym świecie nie ma i płeć męska ma dużo, dużo łatwiej w tym zakresie niż żeńska. Widzę, że mimo, iż tym razem spędzimy poza domem tylko jedną noc, rzeczy do spakowania nie jest wcale mało, zwłaszcza moich. Uroczystość ma miejsce w mieście oddalonym od nas o trzy godziny jazdy samochodem, więc odpada wariant podróży w garniturach i galowo. Dlatego na wieszakach czekają już eleganckie koszule i sukienki. Trzeba też pamiętać o ubraniach na poprawiny i na podróż powrotną. Jest chłodno więc musimy zabrać ze sobą także kurtki. Do tego pidżamy, koszulki, bielizna, itp. Bez walizki ani rusz. Ale wylegujący się właśnie na niej kot zdaje się tego nie rozumieć – zaanektował ją. Widzę po jego pyszczku, że nie jest zadowolony z naszego wyjazdu. Patrzy uważnie, kiedy biegam po domu starając się o wszystkim pamiętać. Niosąc do spakowania kartę z życzeniami, przypominam jeszcze synowi o zabraniu butów na zmianę. Mijając kota na walizce i drugiego – na fotelu, szybkim głaśnięciem po każdej z kocich główek, próbuję wyrazić swoją skruchę za dwudniową nieobecność i wszelkie niedogodności, jakie mogą się przydarzyć w kocim życiu, kiedy znika karmiciel i czyściciel kuwet. Czuję się mocno winna pozbawienia ich jutrzejszej porannej porcji tuńczyka i miziania dziś wieczorem. Ale nie jestem bezduszna – zadbałam o szczęście futrzaków – one jeszcze o tym nie wiedzą, ale przygotowałam im niespodziankę i podczas naszej nieobecności odwiedzi je mój Dziadek, pod opieką którego nie zabraknie im zabawy, głaskania i smaczków. Tymczasem teraz oba z niechęcią obserwują domowe zamieszanie – pakowanie. Cały proces jest momentami nawet zabawny, jak na przykład wtedy, gdy widzę minę męża, który stara się z całych sił zrozumieć po co mi „tyle” par rajstop. Phi! Tłumaczę cierpliwie, że jedne są do założenia „na dzień dobry”, drugie „na zapas” (jakby w pierwszych „poszło oczko”), trzecie na następny dzień, czwarte „na zapas” w następnym dniu (to w kolorze czarnym), a jeszcze jest dwie pary cielistych (czyli beżowych), gdybym jednak stwierdziła, że w tym dniu będę się lepiej czuła w jaśniejszych. Dobrze, że nie widział wsuniętych już wcześniej do walizki pończoch, bo dopiero miałby do myślenia. A przecież może być bardzo gorąco i wtedy będzie to lepszy wybór niż rajstopy. To tyle w temacie pończoszniczym. Pozostaje jeszcze kwestia butów. Moi panowie krótko – pantofle, obuwie sportowe i już, a ja? Szpilki, balerinki (jak stopy przestaną się dogadywać ze szpilkami), czółenka (do sukienki na poprawiny będą najlepiej pasowały), buty sportowe na drogę i klapki do hotelu – czyli wyjazd na jedną noc, a butów 5 par. Sama jestem zdziwiona tym, jak to brzmi, ale takie są fakty. I potrzeby. Wcale nie fikuśne. Kolejny blok tematyczny przy żeńskim pakowaniu to kosmetyczka. Zauważyłam, że nawet wtedy, gdy stosuje się minimalistyczny makijaż, to kilka naprawdę niezbędnych drobiazgów potrafi stworzyć potajemnie kosmetyczny tłum: krem, puder, maskara i robi się pełna kosmetyczka. A jeszcze nie wymieniłam lakieru do włosów, płynu do demakijażu i kilku innych, naprawdę niezbędnych rzeczy. „My kobiety mamy trudniej” – myślę sobie, wrzucając do kosmetyczki szczotkę. W tej samej chwili przypominam sobie o prostownicy. I jeszcze o aerozolu do zastosowania przed prostowaniem włosów. I kolejne trzy rzeczy do spakowania. Od razu dopada mnie myśl, że powinnam się cieszyć, że nie lecę samolotem i nie płacę za nadbagaż – mąż jest bardziej wyrozumiały niż linie lotnicze. Kiedy wszelkie niezbędne rzeczy są już przygotowane, mogę je układać, ale przecież dostępu do walizki broni kuzyn sfinksa. Już mam iść do kuchni po ratunek w postaci kociego smaczka, kiedy zauważam, że łaskawca dostojnym krokiem schodzi z walizki, udostępniając mi jej wnętrze. Mogę się spakować. Wygląda to jak błogosławieństwo z jego strony – przechodząc koło mnie zerka jakby chciał powiedzieć: „Pakuj manatki mała, jedź i baw się doskonale, a potem wracaj szczęśliwa”. Głaskam go czule i pytam: „A ty miauuu byś ochotę na jakiś wyjazd?”. W odpowiedzi pada ciche i przeciągłe: „Miauuu”.

Z weselnym obcasem i uśmiechniętym przytupem,

Kasia

Udostępnij: