O szalonym pościgu w wielkim mieście

Ambicja – z łacinyambitio” – żądza sławy, czci, uznania; staranie się, szlachetna duma, poczucie własnej godności.  Postawa człowieka, cecha charakteru polegająca stawianiu sobie trudnych celów i dążeniu do ich realizacji.

Rozwój ambicji u człowieka następuje od małego dziecka jako czynnik sprzyjający rozwojowi woli, a jej ustabilizowanie następuje w okresie dojrzewania, kiedy to kształtowanie ambicji może przerodzić się w „przedwczesną dorosłość” lub pozostać zaniedbane. Co skutkuje brakiem wiary we własne możliwości. Ambicja może przybierać dwojaką kwalifikację moralną, stąd potocznie mówi się o ambicji zdrowej lub chorej.

A jak to wygląda w wielkim mieście?

Pamiętam jak wybrałam się na mecz piłki nożnej mojego 6 –letniego bratanka. Rodzice z nieskrywaną dumą obserwowali swoje dzieci. Podczas krótkiej przerwy między młodymi matkami nawiązała się rozmowa o przyszłości ich pociech.

„Mój syn będzie lekarzem!”

„A mój będzie prawnikiem!”

„Mój na pewno będzie sportowcem!”

przekrzykiwały się

Pytające spojrzenie padło na mnie

„ Słuchajcie, skąd mam wiedzieć kim będzie Alan, gdy dorośnie. Skoro ja, mając 25 lat, nadal nie wiem kim chcę być i czym chcę się zająć?”

Panie zrozumiały mój przekaz i zbyły go nerwowym śmiechem i żartami.

Dążenie rodziców do tego, by ich dzieci osiągnęły sukces, przelewanie na nich własnych niespełnionych ambicji, czasem może przerosnąć ich faktyczne możliwości  i doprowadzić do tego, że dziecko nie będzie rozwijało w sobie ani kreatywności, ani przekonania, że w życiu chodzi o to, by być szczęśliwym. I często zamiast wychowania dziecka o zdrowych ambicjach, mającego świadomość swoich mocnych stron i dążącego do rozwijania ich, wychowuje się dziecko żyjące w przekonaniu, że MUSI iść na szczyt, bo w ten sposób będzie kimś. Nawet jeśli samo dziecko czuje, że mu tam nie po drodze. I tak ten mały dorosły człowiek wypływa w świat z ambicjami należącymi do ich rodziców.

Pamiętam czas, gdy byłam świeżo po studiach i dopiero co znalazłam stałą pracę. I była ona dla mnie ogromnym zderzeniem z rzeczywistością. Obroniłam tytuł magistra na 5 i oto wyszłam z uczelni, z dyplomem w rękach i z przekonaniem, że świat będzie leżał u moich stóp.  Bo ja jestem MAGISTREM! Pełna przekonania, że osiągnę sukces, bo tego CHCĘ, i to mi się poniekąd nawet NALEŻY, wylądowałam w urzędzie pracy. Pracę znalazłam przypadkiem, niestety nie na stanowisku prezesa, ani dyrektora, tylko specjalisty, wykonując pracę bardzo odtwórczą. Pełna arogancji nadal uważałam, że, osiągnę SUKCES, bo tego CHCĘ i to niego DĄŻĘ. A przecież chcieć, to móc! Początki były bardzo trudne. Koledzy i koleżanki z pracy, będący pokoleniem moich rodziców, a nawet dziadków, szybko sprowadzili mnie na ziemię i dali mi ogromną lekcję pokory. Skończyło się moje gwiazdorzenie i zaczęła się ciężka praca. Miałam dużo szczęścia, bo trafiłam na wspaniałych ludzi, którzy wszystkiego mnie nauczyli. Przeszłam długą drogę, by znaleźć się tu gdzie jestem. Już bez (zbyt) wielkich oczekiwań, a bardziej mierząc swoje ambicje do możliwości.

Powiesz teraz: zrezygnowała, poddała się, albo: w końcu usiadła na czterech literach i zeszła na ziemię. Znasz to zjawisko? Tak bardzo charakterystyczne dla millennialsów…

Tak łatwo w dzisiejszym świecie wpaść w tę pułapkę. Jeśli w odpowiednim czasie się nie ockniesz, wpadniesz w jeszcze gorszą. Wkoło siebie widzimy same hasła „pseudo coach’ów”, ludzi celebryckiego sukcesu, ludzi „AMBITNYCH”, mówiące o tym, że jeśli tylko będziesz czegoś bardzo chcieć, to to dostaniesz, osiągniesz sukces. Potykasz się, ale to nic. Bo przecież nieważne ile razy upadasz, ważne ile razy się podnosisz. Więc to robisz. Bo przecież dopóki walczysz – jesteś zwycięzcą. I tak biegniesz przed siebie, później idziesz, bo gubisz siły. Kogo by to nie zmęczyło? Kończysz kolejny kurs, podyplomówkę, zapisujesz się na modne zajęcia po pracy, bo musisz zająć się czymś ambitnym. Przecież wieczory spędzone z netflixem przed telewizorem z „Grace and Frankie” nie zaniosą Cię na podium. W końcu kończysz pełzając, z depresją, samotna i z taką pustką, że tylko czujesz przeszywające zimno i hulający wiatr.  

Nie ma nic złego w stawianiu sobie celów, czasem ponad miarę, i dążeniu do nich, nierzadko ciężką pracą. Ale jeśli tak jak ja, nie jesteś leniwa, ale jednocześnie też nie jesteś wybitną matematyczką, informatyczką, nie masz szeregu talentów i nie zamieniasz w złoto wszystkiego, czego  dotkniesz, może zamiast pogoni za ambicjami i zadawania sobie pytania:  jak osiągnąć sukces”, lepiej spytać, czy JESTEM SZCZĘŚLIWA? Czego naprawdę pragnę? Bo czym jest sukces? Byciem gwiazdą telewizji? Zajmowaniem wysokich stanowisk? Posiadaniem milionów na koncie? A może jeszcze czymś innym? Może sukcesem jest zadowolenie z tego co robisz? Nawet jeśli zajmujesz się wypasem owiec w górach, prowadzisz sklep z autorską biżuterią, czy jesteś po prostu matką na pełen etat.

Może zamiast ślepego dążenia do sukcesu, tak szeroko propagowanego zwłaszcza w wielkich miastach, i widzianego m.in. na instagramie (#sukces, #pieniądze), poczekaj na swój czas, jeśli dotychczasowe życie daje Ci szczęście. George R.R. Martin napisał Grę o Tron mając blisko 50 lat, i zyskując sławę znacznie później. J. K. Rowling z ledwo wiążącej koniec z końcem samotnej matki, piszącej Harrego Pottera i jednocześnie pobierając zasiłki socjalne, stała się pisarką o światowej sławie.

Zapewniam Cię – większe szczęście da Ci docenianie tego co masz, niż ślepa pogoń za ambicjami.

Ola Nowińska

Udostępnij: