„Nic nie dzieje się bez … „- Katarzyna Perka

Pstryk!

Koniec maja 2019 r. 

Dotąd totalny ignorant Instagrama (czyli ja) zakłada konto na tej właśnie aplikacji, w celu troskliwego obserwowania (z bezpiecznej odległości) swojego dorastającego syna, który dzień wcześniej oznajmił, iż: „założył konto na Insta”.

Z tygodnia na tydzień poczucie rodzicielskiego obowiązku, ustępuje miejsca zainteresowaniu – tak powstały moje dwa konta (kamawi77 i kocia_kuweta). Na jednym – wyżywam się literacko i fotograficznie, na drugim – daję upust swej bezkrytycznej miłości do dwuletniego kota rasy bengalskiej – Salema. Pojawia się parę osób lubiących moje wstawki.

Sama obserwuję kilka fajnych profili, w tym alka_positive.

Pstryk!

Koniec sierpnia b.r. 

Weekend. Działka nad Narwią. Jest miło. Przewijam posty serwisu społecznościowego, czyli jak to się teraz mówi: „scrolluję tablicę” i nagle bęc! Zaproszenie na spotkanie pozytywnych kobiet – alka_positive wstawia post. Termin – pasuje, cena za wstęp – niezaporowa, ilość miejsc – ograniczona i wtedy nie wiem co we mnie wstępuje.. ale zgłaszam swój udział! Bez zastanawiania, pod wpływem impulsu, pierwszy raz wybieram się na „jakieś” spotkanie, zupełnie mi nieznanych kobiet, totalnie nie wiedząc co i jak tam będę robiła, nie myśląc „po co?” i „na co?”. Czuję, że chcę tam być. Informuję męża, że właśnie się zapisałam na jakieś babskie spotkanie, może kobietki mi podpowiedzą, jak osiągnąć sukces (przepraszam, ale tak właśnie ciut ironicznie wtedy powiedziałam). Mąż zdziwiony, nie sądzi, że mówię poważnie. Ja chyba też nie.

O sprawie szybko przestaję myśleć.

Pstryk!

10 września b.r. 

Moja skrzynka mailowa czeka na mnie z wiadomością od Oli Rzyczniak, Ambasadorki Akademii Pozytywnych Kobiet,  z przypomnieniem terminu spotkania i prośbą o przesłanie informacji, jeśli z przyczyn niezależnych nie będzie możliwości dotarcia na nie. Ile w mojej głowie pojawia się nagle „przyczyn niezależnych”, które nie pozwalają mi jutro być na tym spotkaniu, wiem tylko ja. Wewnątrz, głęboko, czuję, że muszę tam być. I będę.

Pstryk!

11 września b.r.

To dziś. Idę na „jakieś” spotkanie ciągnąc za sobą wielki worek negatywnych myśli: „ja chyba zgłupiałam”, „ po co ja tam idę?”, „wrócę późno do domu”, „nikogo tam nie znam!”, „po co mi to?”, „jestem nienormalna”, „jaki sukces?”. Wchodzę do nowoczesnego budynku na warszawskim Mokotowie. Bardzo niepewna. Chyba nawet lekko spanikowana. Widzę trzy, zdezorientowane podobnie jak ja, kobietki. Wyglądają na pozytywne. Zagaduję czy przyszły na TO spotkanie. Odpowiedź twierdząca. W grupie raźniej, a my już tworzymy grupę (poszukującą miejsca spotkania). Ja, bohaterka chwili, idę po informację, dokąd mamy się kierować i niedługo później wracam po „moją grupę”. Ogłupiona kortyzolem nie pomagam nieść jednej z pań sporego pudła, choć mój mózg przetworzył jej słowa, że ma ciężki pakunek (do dziś mi z tą myślą źle!). Później okazało się, że to jedna z prelegentek, Pani Joanna Godecka, która dźwigała książki swojego autorstwa, przygotowane na nasze spotkanie (Pani Joasiu, przepraszam! Następnym razem pomogę! ☺).

Pstryk!

11 września b.r.

Spotkanie. Moje emocje silne, stres obecny w nadmiarze, do tego stopnia, że nie chcę kawy, herbaty, nie chcę nawet ciasteczka! Ale jestem tam. I czuję, że to dobrze, że to pozytywne, że robię coś ważnego dla siebie. Wyszłam ze swojej strefy komfortu. To kosztuje. Ćwiczenie, które wszystkich relaksuje, mnie spina. Ale to, czego doświadczyłam podczas tych kilku godzin, każdy uśmiech (a było ich wiele), dobra moc, potrzebne, ważne słowa kobiety do kobiety, porozumienie, oczyszczające łzy, to wszystko było warte przeżycia, dotknięcia, spotkania. W głowie wulkan myśli: „cudowna energia!”, „świetne kobiety!”, „ale laski”, „no tak – kobiety sukcesu! a co ja tu robię?”, „cieszę się, że tu jestem”.

Pstryk!

11 września b.r.

Koniec spotkania. Nie zostaję na rozmowy w kuluarach, nie pozuję do zdjęć. Jestem jeszcze spięta. Wciąż ciut zblokowana. Jakiś hamulec wewnętrzny nadal trzyma. W drodze do domu emocje powoli opadają. Analizując „na chłodno” wszystko, co mnie dziś spotkało, dochodzę do wniosku, że nie żałuję, że przyszłam, bo jest to nowe doświadczenie. Nie wiem po co i dlaczego, ale na następne takie spotkanie też pójdę. Popatrzyłam na kapitalne babki, posłuchałam, że mają podobne do mnie rozterki, problemy, wątpliwości. Co prawda wyglądamy inaczej – one pewne siebie kobiety sukcesu a ja? Wciąż kotłuje mi się w głowie pytanie „co mi dały te 3 godziny?”. W jaki sposób ma działać to wsparcie? Może chodzi o to euforyczne odczucie, że dostałam zastrzyk energii? Uśmiałam się tak szczerze, po babsku i spotkałam fenomenalnych ludzi i w dodatku są to kobiety ☺. Rozumiemy się! Dowiedziałam się, że istnieje książka Garego Chapmana „Pięć języków miłości”. Uświadomiłam sobie, że chcę coś zmienić wokół siebie, choć jeszcze nie wiem jak. I poczułam, że chcę się zaangażować w organizowanie TAKICH spotkań, z których wychodząc, kobiety będą naładowane pozytywnie, tak bardzo, jak ja dziś.

Pstryk!

12 września b.r.

Następny dzień. Dobra energia nie rozpłynęła się jak noc. Jest nadal we mnie. Myślę o wczorajszym spotkaniu Pozytywnych Kobiet. Czuję radość, że tam byłam. O tym, że są organizowane takie spotkania chcę powiedzieć mojej córce i przyjaciółkom. Im też przydałoby się poczuć „baba-power”. W Polsce jest ponad 19 milionów kobiet, a większość z nich potrzebuje wsparcia, żeby nabrać pewności siebie, żeby otworzyć się na pozytywną rzeczywistość. Wtedy będziemy nie do zatrzymania ;). Nie daje mi to wszystko spokoju. Biję się z myślami. 

Pstryk!

13 września b.r. i poźniej

Olśnienie przyszło nagle – powstaje e-mail do Oli Rzyczniak z zapytaniem czy mogę w jakiś sposób uczestniczyć w propagowaniu idei Stowarzyszenia. Pozytywna reakcja Oli i jej serdeczne słowa,  grają na nosie mojego wewnętrznego krytyka,  który mocno pracował nad tym, żeby moja wiadomość nie została wysłana.

Nie wiem do czego mogę się przydać tak fantastycznym Kobietom, ale ich słowa że: „KOBIETY, które się wspierają, są nie do zatrzymania” nadal słyszę w uszach i w sercu.

Jeśli mogę być jedną z nut tej pozytywnej symfonii, to już siadam na pięciolinii ☺.

Naprawdę uważam, że nic nie dzieje się bez …… 

Pstryk!

Pozdrawiam. Kasia

Udostępnij: