List z wiatrem w tle – Katarzyna Perka

Witaj,

pamiętasz jak w zeszłym roku pisałam do Ciebie wakacyjnie „List z muszelką w tle”? Mam wrażenie jakby to było wczoraj – Bałtyk, Piaski i szum fal.  Jednak czas szybko leci i nie wiem kiedy minęło 12 miesięcy, a ja znów mogę Ci przesłać pozdrowienia z urlopu. Tym razem z szumiącym wiatrem w tle. Ten zefirek pląsa radośnie głaskając swym powiewem nadbużańskie łąki. Jestem w spokojnym miejscu, daleko od metropolii, przebywam wśród lasów, jezior, pól i łąk, spędzam piękny czas nad Bugiem. Ma tu swoje „miejsce na ziemi” moja siostra i jej rodzina. Uważam, że piękne miejsce – Sławatycze. Nie widzę pędu, galopu, wyścigu szczurów. Ludzie żyją pracowicie, ale spokojnie. Mają dla siebie czas i uwagę. Ważne są relacje. Człowiek człowiekowi człowiekiem. W każdym sklepie spotkasz kogoś znajomego, a żeby napić się wspólnie kawy, nie trzeba się umawiać tydzień wcześniej na konkretną godzinę. Wystarczy, że w drodze po zakupy skręcisz z głównej ulicy i zastaniesz gospodarza – szybka kawa, zamienione parę zdań i wracasz do swoich zajęć.

To takie miejsce, gdzie jadąc rowerem mijam stojącą przy drodze samicę łosia (teraz już wiem, że to klępa lub łosza) skubiącą pędy drzewka owocowego rosnącego przy samotnym domostwie. Obok, przy drodze, czeka na nią młode. Tak właśnie było wczoraj, gdy wybraliśmy się na rowerową wycieczkę do Jabłecznej odwiedzić zabytkowy, piękny monaster. Dzień był słoneczny. Nasza trasa okazała się bardzo spokojna i co chwilę zachwycała nas sielskimi widokami – rozścielone wśród pól domostwa, szare czaple i stada bocianów nad naszymi głowami, bajka. Jechałam tak zanurzona w podziwie, że kiedy zobaczyłam tę klępę zapomniałam, że to moje pierwsze spotkanie „oko w oko” z łosiami. Mama łoś – niczym na pięknym obrazie – stała w sadzie, niedaleko niej oczko wodne pokryte rzęsą, otoczone tatarakiem i zanurzony w nim stary konar, będący wspomnieniem silnego niegdyś drzewa – bajkowa sceneria. Można się rozmarzyć. I my się rozmarzyliśmy. W pewnym momencie w oddali, wśród zielonych koron drzew, błysnęły złote kopuły cerkwi Świętego Onufrego – cel naszej wyprawy i miejsce, które warto zobaczyć. Jeśli się tam trafi poza porą obiadową można liczyć, że gościnni mnisi oprowadzą turystów po kompleksie cerkiewnym, opowiadając ciekawą historię tego miejsca. My przybyliśmy w porze klasztornego obiadu, więc zwiedzaliśmy zabytek bez przewodnika. Monaster jest w takim zakątku, który można uznać za koniec świata – telefony gubią zasięg, w pobliżu nie ma żadnego sklepu, a ludzi spotyka się sporadycznie. Cisza, spokój, uważność. Z tej pięknej wyprawy wróciliśmy po przejechaniu 30 km głodni, zmęczeni, z resztką wody, ale za to bardzo zadowoleni. Podobnie jak z następnej wycieczki – do Hanny, gdzie można zjeść w „Organistówce” pyszny rosół z kołdunami, a przy szklaku rowerowym jest możliwość wdrapania się na wieżyczkę widokową (jedną z kilku dostępnych przy tutejszych szlakach rowerowych).

Inną ciekawą i dostępną tu atrakcją jest możliwość zorganizowania spływu tratwą po Bugu. Kiedy usłyszałam o tym pomyśle pierwszy raz, miałam pietra – Bug, tratwa – nie czułam się zbyt pewnie. W dniu spływu wstaliśmy na budzik i po szybkim śniadaniu stawiliśmy się na miejsce zbiórki. Kiedy tam dotarłam czułam dreszczyk emocji, ale zachowałam twarz pokerzysty i dzielnie wkroczyłam na pokład. A już za chwilę okazało się, że strach ma wielkie oczy, bo naprawdę nie było do niego powodów. Nasz „okręt” bardzo powoli sunął z nurtem, pozwalając podziwiać piękne nadbrzeża – polskie i białoruskie. Różnorodne odcienie zieleni, jakie otulają Bug nie mają końca. Ja się nie dziwię, że mężczyźni kochają tam spędzać czas na rybach – bo pobyt w takich okolicznościach przyrody jest niezwykle relaksujący. W czasie rejsu mijaliśmy łachy, powalone konary, piaszczyste skarpy i niskie zejścia do wody zarośnięte trzcinami. Nad nami latały czaple, jakby sprawdzały dokąd płyniemy. A płynęliśmy przed siebie, dwie godziny, z uśmiechami na ustach i w dobrych humorach, niektórzy weszli w stan nirwany, tak relaksujące to było przeżycie. Pierwszy raz płynęłam po Bugu, ale mam nadzieję, że nie ostatni, bo w planach są kajaki – może za rok? 

Teraz siedzę w pięknym miejscu, pod starym dębem – chowam się tu przed słońcem. Cień rozłożystego drzewa daje ukojenie w upale. Piszę ten list do Ciebie. Myślę o tym, jaka jestem wdzięczna za to co mam i za to co jeszcze przede mną. W naszych planach są odwiedziny w Kodniu, wycieczka do Okuninki nad Jezioro Białe, a wieczorami oglądanie spadających gwiazd. Kiedy lecąca smuga światła rozświetla nocne niebo trzeba pomyśleć życzenie –  ja mam ich kilka w zanadrzu. Chcę wierzyć, że się spełnią. 

Te ostatnie dni to dobry czas, spokojny, lekki. Taki jak to miejsce, które dzieli się tym co ma najcenniejsze – swoją naturalnością – tu nie potrzebujesz hybrydy, makijażu i paryskich kreacji, by sięgnąć pięknych dni i cudownych wakacji. Co kto lubi.

Mam nadzieję, że Ty także masz możliwość odpocząć i naładować akumulatory. Pamiętaj, że przed nami znów intensywny czas od września – nowe plany, wyzwania i cele.

Przesyłam Ci moc pozdrowień i uścisków,

Kasia

Udostępnij: