Emocjonalny Las – Katarzyna Perka

Może tak być, 

że cicho są

i słodko drzemią w nas latami,

aż nagle z hukiem budzą się

i krzyczą, że są tu, między nami!

Kasia Perka

To był nasz pierwszy raz. On nie wyglądał na onieśmielonego kiedy chapsnął mnie za łydkę, a ja totalnie zaskoczona (atak miał miejsce od tyłu) poczułam ostre ukłucie w nodze i ból spowodowany wbijanymi w moje ciało cienkimi szpilkami, znaczy drobnymi i ostrymi zębami małego czworonoga sąsiadów. Przerażona właścicielka odciągała ode mnie mierzącego kilkanaście centymetrów wzrostu agresora, który poczuł się przez moment pitbullem, a ja zaczęłam się trząść pod wpływem szalejącej we mnie adrenaliny. Nie wiem dlaczego to zrobił. Nie zaczepiałam go nigdy, nie drażniłam, był dla mnie malutkim pieskiem z sąsiedztwa. Nawet nie przeszkadzało mi jego ciągłe szczekanie, bo tłumaczyłam sobie, że tak gorliwie pilnuje terenu. Uważam, że nie zrobiłam nic, co mogłoby go sprowokować: nie podeszłam do jego rewiru, nie pachniałam kiełbaską, no nie mam pojęcia o co kudłatemu chodziło. Może po prostu mnie nie lubił. Podbiegł do mnie kiedy zamykałam furtkę i stałam do niego tyłem, szczekał jak zawsze, ale nie wzbudziło to mojej czujności, bo przecież robił to często, a potem mnie bezceremonialnie ukąsił! Właścicielka pojawiła się po chwili i bardzo przepraszała, że uciekł z podwórka. Relacje moje i wstrząśniętych zachowaniem swojego pupila sąsiadów nie ucierpiały z powodu całej sytuacji, ale czuję, że z „pitbullem” wielkości yorka nie przepadamy za sobą. Mimo, iż fizycznie nie stało mi się wtedy nic poważnego, od czasu tego zdarzenia mam uraz wewnętrzny i czuję lęk przed obcymi psami. Istotne w tej historii jest zapewnienie mnie przez opiekunkę psa, że on nigdy wcześniej tego nie zrobił. Nie wiem, może powinnam się poczuć zaszczycona, że wytypował mnie na swój pierwszy kęs. Zamiast dumy czułam jednak złość i żal, bo moja dotąd bezgraniczna miłość do psów, została skalana – wkradł się do niej cień nieufności i duża doza lęku. 

Dlaczego do tego wracam? Przecież minęło już kilka lat. Otóż całkiem niedawno miała sytuacja, która kazała mi wrócić wspomnieniami do tamtych zdarzeń. Oberwało się młodemu chłopakowi, choć poniekąd uważam, że nie był bez winy. 

Jest zmierzch. Stoję przed blokiem czekając aż przyjdą do mnie mąż i syn. Z naprzeciwka idzie chłopak w kapturze, na oko 17 lat. Obok niego biega czarny pies, średniej wielkości, mniej więcej sięgający mi do kolan. W pewnym momencie pies mnie zauważa, w tej samej chwili zaczyna szczekać i biec w moją stronę. Zatrzymuję się w miejscu. Boję się. Adrenalina. Zamykam oczy i krzyżuję palce rąk (naprawdę nie wiem po co), krzycząc jednocześnie: „Proszę go zabrać”. Chłopak woła psa, a on nie reaguje i coraz bliżej słyszę szczekanie. „Uroczy” młodzieniec zapewnia mnie wesoło przekrzykując swojego pupila, że ten pies nie jest agresywny i nie gryzie. Otwierając oczy ze wzrokiem godnym bazyliszka, odpalam mu jak petarda: „Gówno mnie to obchodzi. Proszę go zabrać!”. Dostaje mi się od młodego riposta, że to gówno to niepotrzebne. Ja coś napomykam o smyczy lub kagańcu, wszystko trwa kilka chwil. Oni odchodzą w swoją stronę a my zostajemy w miejscu, jak słup soli. My, bo jest już ze mną wstyd i zdenerwowanie. Zdenerwowanie zjawia się natychmiast, a wstyd dołącza, kiedy zaczyna mi wracać umiejętność logicznego myślenia. Stoimy tak jeszcze chwilę we trójkę i akurat kiedy zaczynam znów normalnie oddychać, przychodzą moi chłopcy. Kiedy opowiadam im coś się wydarzyło, uświadamiam sobie, że kierowana lękiem zareagowałam bardzo agresywnie. Normalnie nie zwracam się w ten sposób do ludzi, a bezlitosny wstyd dowala mi jeszcze uwagę, że ten młody chłopak mógłby być moim synem i nie chciałabym, żeby ktoś tak do mojego syna się zwracał. Wstyd gnębił mnie także refleksją, że przecież słownik mam dość bogaty i zamiast pierwszego słowa w zdaniu mogłam użyć innego wyrazu, też rozpoczynającego się na literę „g”, a byłoby tak jakby kulturalniej, na przykład: „Guzik mnie to obchodzi! Proszę zabrać ode mnie to zwierzę”. Tak, guzik byłby zdecydowanie delikatniejszy. Ale na gorąco i w nerwach miałam pod ręką tylko to pejoratywne określenie kupy i nim rzuciłam. Gdybym spotkała teraz tego chłopaka przeprosiłabym za swoje słownictwo użyte w tamtej sytuacji. Potraktowałam to zajście jak lekcję. I teraz sama zaskoczona różnymi zachowaniami ludzi staram się poszukać możliwych przyczyn takiej czy innej reakcji. Bo często kierują nami emocje. Czasem intensywne i niezaopiekowane.

Miałam w zeszłym tygodniu przyjemność brać udział w webinarze o emocjach. Bardzo ciekawy materiał, którego tematyka dotyka materii bliskiej każdemu człowiekowi. Całe nasze życie to las pełen emocji. Podobno jest ich około 150, a żadna nie jest zła. Wskazania są takie, żeby się swoimi emocjami zainteresować i zaopiekować, bo one niosą nam przesłanie. Informują nas o tym co jest dla nas dobre, a co nam nie służy. Są jak drogowskazy. Warto poświęcić im troszkę swojej uwagi. Pozwala to lepiej rozumieć siebie i innych. I może pozwoli spojrzeć łaskawszym okiem na stojącą na środku chodnika z zamkniętymi oczami i skrzyżowanymi palcami wrzeszczącą kobietę, której jedynym marzeniem jest, żeby zabrać od niej to „wielkie groźne zwierzę”, które tak naprawdę jest naszym „kochanym, łagodnym, czworonożnym przyjacielem”. I wybaczyć jej nieeleganckie słowo zaczynające się na literę „g” i nie będące „guzikiem”.

Pozdrawiam Was serdecznie,

Kasia

Udostępnij: