Za oknem dziś grzmi i we mnie grzmi, bo mimo, iż mówią o mnie „pogodna, pozytywna, uśmiechnięta”, to czuję się w tej chwili dużą burzą z piorunami. Ostatni czas nie jest najłatwiejszy. Najpierw był przeciągający się kłopot z gardłem i byłam uziemiona w domu, potem zrobił się bałagan w sprawach bieżących, a po powrocie do pracy – nadrabianie zaległości. To ostatnie wywołuje zmęczenie i chaos w domu (w którym aktualnie trwa remont). Do tego (między jednym wierceniem a drugim) dochodzą zajęcia online na kursie, w trakcie którego jestem. A to wszystko wśród dwóch socjalizujących się kotów. Obłęd. I już, już mam huknąć piorunem, kiedy przychodzi olśnienie – przypominają mi się czasy, gdy nie miałam co remontować, bo byłam bez mieszkania i tułałam się po wynajętych kątach. Następnie, jak bumerang wraca wspomnienie dni, kiedy marzyłam o pracy, jaką dzisiaj mam. Zjawia się kolejna refleksja, że mimo, iż nie jest łatwo zakolegować nasze dwa koty (proces wymagający pracy i cierpliwości), to przecież ich obecność wnosi bardzo dużo miłości i radości do naszego domu. Doceniam te wszystkie rzeczy i bardzo szanuję. Ale mimo to czuję gdzieś w środku, że dziś jestem jak burza.
Pojawia się w związku z tym refleksja – skąd te moje pioruny? Przecież lubię swoje życie, lubię to, że jestem kobietą, żoną, matką, córką, synową, siostrą, szwagierką, koleżanką, pracownikiem, przyjaciółką, sąsiadką, klientką, dziewczyną, która pisze czasem felietony i która lubi czytać to, co inni napiszą. Kocham dobrą lekturę i wielką radość sprawia mi słuchanie muzyki, mam niesamowitą przyjemność z zabawy z moimi kotami. Uwielbiam spacerować. Szaleję ze szczęścia podczas wyjazdów w nowe miejsca. I ładuję wewnętrzne akumulatory odwiedzając rodzinne strony. Kłopot w tym, że ostatnio doba jest za krótka i czuję, ze nie nadążam z wypełnianiem tych wszystkich ról. To mnie złości. Jak pracuję dłużej, to jestem w domu później, wtedy nie wyrabiam się z domowymi zajęciami, w biegu robię zakupy, nie mam wystarczająco dużo czasu dla domowników – ludzi i kotów, jak zrobię najpotrzebniejsze rzeczy jest późno, więc odpada spacer, a zmęczenie nie pozwala poczytać, bo rozsądek mówi o położeniu się spać, żeby kolejnym świtem znów zerwać się na budzik. Przez ten pęd jest za mało czasu, żeby podołać wszystkim obowiązkom, a gdzie jeszcze przyjemności? Czy coś mną nie tak, że nie nadążam, nie wyrabiam, nie dzwonię, nie czytam, nie spaceruję, nie pytam, nie jeżdżę, nie mam porządku, nie mam obiadu, nie chodzę na fitness. A przecież każdego dnia staram się jak tylko potrafię wszystko robić dobrze, sumiennie, starannie, uczciwie. Jestem najlepszą wersją siebie. Lepszej mnie nie ma. Tłumaczę sobie, że ta obecna gonitwa jest chwilowa i minie. No przecież dużo w tej chwili się dzieje – to fakt. I pewnie uwierzyłabym, że zaraz będzie spokojniej, gdybym nie usłyszała, jak inna kobieta opowiada swój zwykły dzień, który rozpoczyna o świcie, potem ogarnia malucha do przedszkola i pędzi do pracy, po wyjściu znów do przedszkola, potem zakupy, plac zabaw, dom, sklep, wymiana zdań ze starszą córką, której trzeba przed wyjazdem na kolonię uprać, poprasować i wyszykować ubrania, wieczorem kąpiel małej, kolacja, usypianie dziecka, podczas którego często dochodzi także do zaśnięcia zmęczonej mamy. Takich kobiet na świcie jest mnóstwo. Zajmujemy się tak zwanymi zwykłymi, codziennymi sprawami, których jest tyle, że mamy kłopot ze znalezieniem przestrzeni dla siebie. A jak już próbujemy, to często zżerają nas wyrzuty sumienia, narzucone nam w trakcie procesu zwanego potocznie „wychodzeniem na ludzi”. Wyobrażasz sobie usiąść z książką, kiedy nie zrobiłaś tych wszystkich rzeczy, które POWINNAŚ?
Ile z nas pędzi (jak po mandat) przez autostradę swojego życia i robi co może, żeby ze wszystkim zdążyć? A i tak jesteśmy z siebie niezadowolone, bo w wielu sytuacjach nam się to nie udaje. Czasem jest tych różnych spraw na głowie za dużo albo nie mamy wsparcia, może akurat mamy słabszą kondycję. I wtedy łatwo stać się burzą, wyładowaniem, które sprawia, że grzmi, błyska, a czasem pojawiają krople słonego deszczu.
Na kursie który ostatnio robię mówi się o tym, że jeśli coś nie działa, trzeba spróbować inaczej, a jeśli coś działa, trzeba robić tego więcej. Skoro dziś jestem burzą, to chyba coś u mnie nie działa. Muszę spróbować inaczej. Tylko co mogę zrobić lepiej? Jedną małą rzecz. Hmmm… Już wiem! U mnie będzie to pilnowanie codziennych spacerów! Są dla mnie bardzo ważne, dają mi dużo siły i energii, a ostatnio je zaniedbałam na rzecz innych spraw. Muszą wrócić na PRIORYTET. Drobiazg, ale dla mnie ważny. Nasze życie składa się z drobiazgów, dlatego warto się na nich skupiać. A Ty? Jakim swoim drobiazgiem możesz się zająć i zrobić coś inaczej/lepiej? Szukaj i pilnuj swoich punkcików na autostradzie życia. I to jeszcze zanim przyjdzie burza z piorunami.
Pozdrawiam,
Kasia