Tylko spokój…..może nas uratować

To zdanie zna chyba każdy z nas. Powtarzamy je często i w zasadzie funkcjonuje już jako „klasyk”. Mam rację?
Nie ma się co oszukiwać. Jestem wykończona. Czas przed premierą to dla aktorów bardzo gorący okres. I dla naszych rodzin też. Stres nasila się z dnia na dzień, emocje sięgają zenitu i naprawdę nie jest łatwo to wytrzymać. Dlatego na początku chciałabym podziękować mojemu Mężowi, że w tym wyjątkowym czasie bardzo mnie wspiera, a Mamie za to, że jest najlepszą Babcią na świecie. Bez Ich pomocy nie dałabym rady tak bardzo poświęcić się Camilli, którą jestem w najnowszym spektaklu warszawskiego teatru Komedia pt. „Zaręczony pogrążony”.

Myśląc o temacie dzisiejszego felietonu nic innego nie mogło przyjść mi na myśl, bo w większości skupiam teraz swoje myśli na zbliżającej się wielkimi krokami premierze. Bo choć galowa- oficjalna- nastąpi dopiero 8 września, już za dwa dni- 4 lipca zagramy przed publicznością po raz pierwszy.

Kocham swoją pracę. Uwielbiam tę adrenalinę, która towarzyszy procesowi twórczemu i emocje związane z obecnością publiczności. Czas prób, tworzenia postaci, pracy nad rolą i ustawieniem spektaklu to zawsze wspaniały, niepowtarzalny czas. Ludzie z innych branż często dziwią się, jak to jest, że aktorzy szybciej zawierają znajomości, że te nasze relacje są szybsze niż u osób spoza świata artystycznego. Dzieje się tak dlatego, że musimy w krótkim czasie przeżyć ze sobą wiele stanów emocjonalnych. Praca w teatrze to codzienne, kilkugodzinne obcowanie ze sobą i naszymi emocjami. Tu nie ma czasu na konwenanse. Poprzez poznawanie naszych postaci bardziej poznajemy też siebie nawzajem. Często powstają z tego długoletnie przyjaźnie. Często też jednak towarzyszą temu spory, spięcia i negatywne emocje. To jest naturalne, ale bardzo męczące.

Praca aktora to trudna robota. Nie jest tak, jak się wielu osobom wydaje. Nie mamy łatwo. Każdego dnia, niezależnie od samopoczucia i różnego typu obciążeń musimy ciężko pracować psychicznie i fizycznie!, aby osiągnąć pożądany efekt. A i tak nie zawsze się to udaje. Z różnych względów. Musimy radzić sobie z przyswojeniem olbrzymiej ilości tekstu, miliona sytuacji i każdego dnia być w pełnej gotowości fizycznej przez wiele godzin. Nie jest to proste. A na pewno ogromnie męczące.
I mimo tego, że wszyscy kochamy naszą pracę, stres jest tym, co nas wszystkich prędzej czy później dopada.

Najgorszy wróg talentu i setek godzin spędzonych na próbach. W jednej chwili potrafi odciąć mózg i zaserwować nam opcję „tabula rasa”, przyprawiając reżysera i nas samych o zawał serca.
Stres może wynikać z wielu czynników. Z niepewności tekstowej, z braku skupienia, z presji nadchodzącej premiery czy z braku odpowiedniej ilości czasu na przebiórkę między scenami. 
Stres zabiera nam co najmniej 60 % efektów pracy. Jest bezlitosny i trudno z nim wygrać. Powoduje złe samopoczucie i sytuacje, które zdecydowanie mogą nam utrudnić pracę. A przecież widz nie może dostrzec ani cienia naszych nerwów czy niepewności. I jak to zrobić? Oto jest pytanie.

Każdy radzi sobie z nim jak umie- taka jest prawda. Moim sposobem jest staranne przygotowanie się do pracy- świadomość kogo gram i po co, przygotowanie swoich rekwizytów za kulisami i kostiumów do przebiórek. Obowiązkowo za sceną czekać na mnie musi woda (tak, oczywiście, że z aloesem, bo znakomicie nawadnia i dodatkowo działa nawilżająco na struny głosowe) i tekst (bez którego dla pewności ani rusz).
Oddycham głośno i głęboko. W trakcie pracy jestem maksymalnie skupiona na przedstawieniu i na swojej roli. Nie ma świata zewnętrznego. Teatr to świątynia, która rządzi się innymi prawami. Jestem tu i teraz. Adrenalina robi tu robotę.
Kiedy odpuszcza i wracam do domu, zaczynam czuć bolące, spuchnięte, pulsujące nogi (zwłaszcza w te upały), a łeb mam jak sklep. Dosłownie. Trudno mi zebrać myśli (co wyjątkowo przeszkadza jak pracuję pisząc felietony czy ogarniam sprawy domowe- wszak na teatrze świat się nie kończy).

Od wielu lat moim sprawdzonym sposobem na ukojenie nerwów jest muzyka. Kocham śpiewać- wiecie to. A najbardziej (oprócz dla Was) lubię śpiewać w samochodzie. Tak, ja w samochodzie występuję.
Muzyka jest moim zdaniem jednym z największych cudów świata. Potrafi uleczyć każdy ból i pozwala odreagować każde nerwy. Przynajmniej mnie.
Śpiewam to, co lubię. Śpiewam sercem, a wtedy głowa się relaksuje. Paradoksalnie moc energii muzycznej uspokaja mnie i pozwala wyrzucić z siebie nagromadzone w ciągu dnia emocje.
Jak to dobrze, że mieszkam dość daleko od teatr.

Żyjemy w zapędzonych czasach. W za szybkich czasach i w czasach, w których stres jest największym powodem większości chorób.
Wiem, że zabrzmi to dziwnie od osoby tak zestresowanej w tym momencie, ale proszę Was- dbajcie o siebie. Nie pozwólcie, aby nerwy Was zjadły, bo nic, absolutnie NIC nie jest warte Waszego zdrowia. Naszego zdrowia, bo mówię to również do siebie. I wiem. Że to brzmi banalnie- ale jeśli macie trudny czas, zadbajcie o relaks podwójnie. Niech będzie szansa odreagować te ciężkie chwile- najlepiej na łonie przyrody z ukochanymi u boku.

Stres może być mobilizujący, ale w większości przypadków jest destrukcyjny.
Nie dajcie mu się. Pamiętajcie, że tylko spokój może nas uratować…w każdej sytuacji, zawsze!

Miłego dnia Kochane moje. Trzymajcie za mnie kciuki, proszę.

Karolina Nowakowska

Udostępnij: