Fakty są takie, że pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz, powstaje ono bardzo szybko, jest dość trwałe i często określa dalszy przebieg relacji. A na dodatek konstruuje się na podstawie niepełnych danych. Dobra wiadomość jest taka, że można je zmienić, choć może to być trudne. Ma to związek z tym, że efekt pierwszego wrażenia jest błyskawicznym procesem poznawczym (polegającym na ocenie nowo poznanej osoby) dokonywanym na podstawie tych danych, które do nas dotrą przez pierwsze sekundy kontaktu. Nie jest do proces racjonalny (nie ma czasu do namysłu i refleksji ) – opiera się na emocjach, które czujemy. A ja podczas spontanicznego wyjścia na muzyczną randkę z mężem – kiedy do moich uszu docierają pierwsze tony – czuję lekkie przerażenie. Czytając o zespole, który nowatorsko łączy góralski folk z nowoczesnym brzmieniem elektronicznej muzyki tanecznej, wyobrażałam sobie skoczne skrzypce i kilka energicznych kawałków oplecionych basami. Na pewno nie wyobrażałam sobie tego, co czuję teraz – w chwili, gdy do mych uszu dolatują ostre i bardzo głośne dźwięki. Mam uczucie, że coś wbija mnie w fotel. Rany! Pierwsze wrażenie (które powstaje podobno w 11 sekund) każe mi uciekać, zanim eksploduje mi głowa. Zastanawiam się o dlaczego zawiodła mnie intuicja, która przed kilkoma dniami podpowiedziała zdradziecko, że ten koncert to bardzo dobry pomysł. Czuję się jak małpa w muzeum – ciut nie na miejscu. Mija pierwszy utwór. W mojej głowie kłębią się myśli: „za duże nagłośnienie w stosunku do wielkości sali”, „mocno nowatorska ta muzyka”, „część osób pewnie zaraz wyjdzie”, „basy dudnią, aż tusz na rzęsach podskakuje”. Mała dziewczynka siedząca obok mnie wtula się w tatę, kiedy kolejne ciężkie brzmienia docierają ze sceny. Wokalista zachęca publiczność do klaskania, ale entuzjazm odbiorców ma temperaturę lodu. Patrzę na nas, słuchaczy i widzę, że siedzimy jak mumie. Żal mi się robi trzech chłopaków na scenie – widać, że starają się z całych sił nawiązać kontakt z publiką, a tu zero reakcji. Mijają kolejne minuty. Zastanawiam się jak mój mąż ocenia sytuację. Jest tak głośno, że nie mam szans zapytać go teraz o to. Koncert trwa. Między poszczególnymi utworami ze sceny sympatyczny góral z zespołu zagaduje do nas przez mikrofon – serdecznie, od serca, z humorem. To sprawia, że lekko topnieje lód ścinający moją, jeszcze wciąż lekko zszokowaną, duszę. Na innych też to działa, o czym świadczy fakt, że każda kolejna piosenka gromadzi w górze coraz więcej rąk – machamy nimi, klaszczemy, a Staszek rytmicznie wywija po góralsku. W końcu nie bez powodu mówi się, że mieszkańcy Podhala we krwi mają muzykę, a w nogach taniec. Nagle tuż obok mnie przemyka coś z prędkością światła! To dźwięk! Skrzypce wiercą melodią ucho, wprawiają w drganie serce i już moja noga zaczyna rytmicznie tupać pod fotelem. Obok buty męża też klepią podłogę. Jest dobrze. Rozkręcam się i patrzę z podziwem w kierunku sceny. To tam żywiołowo tańczy przy każdym utworze kilkuletnia dziewczynka – zero zmęczenia, czysty entuzjazm, niespożyta energia. Podobnie jak zespół – zarażają swoim zapałem, ujmują szczerością brzmienia, są autentyczni w tym, co robią. Nie dociera do mnie, że już słyszę słowa pożegnania. Jakie pożegnanie? Chcę jeszcze! I nie tylko ja – cała publiczność rozgrzana do czerwoności, już na stojąco, już tańcująca, klaskająca (bez zachęty!), rytmicznie skanduje: „Jesz-cze! Jesz-cze!”. Chłopaki wracają na scenę i bisują. Jestem pod wrażeniem tego co stało się na moich oczach. Tak działa magia dźwięku. Z nutami, które „zbójników trzech” posłało w kierunku publiczności, przekazane zostało mnóstwo dobrych wibracji. Ta muzyka ożywiła nas i pozwoliła unieść się naszym duszom ponad troski dnia codziennego. Jestem teraz jak w innym wymiarze – emocje, które czuję są radosne, wesołe, jeszcze tańczą. Wychodzimy z koncertu uśmiechnięci, podśpiewując „hej, hej twarda skała, hej, hej skała pęknie, a zbójnicki duch nie zmięknie”.
Za ten uśmiech, za to ożywienie, za podzielenie się zbójnickim duchem jestem wdzięczna. Jak dobrze, że poszliśmy – mimo rozterek i wątpliwości, czy to najodpowiedniejszy czas na udział w koncercie. Muzyka karmi słuchaczy endorfinami, a ta dieta jest dziś wyjątkowo potrzebna. Strawa duszy. Te melodie to menu na różne życiowe okoliczności, bo chłopaki mają i coś na deser, kiedy z uśmiechem wołają: „Malinowa dziewczyno” i na okazje, gdy życie potarmosi – wtedy o włączenie prosi „Holny wietrze”.
To przeżycie uświadomiło mi, że nie zawsze można ufać swojemu pierwszemu wrażeniu. Tym razem wyglądało ono zupełnie inaczej po 11 sekundach niż po godzinie. Dziś wiem (choć w pierwszej chwili nic tego nie zapowiadało), że ta relacja muzyczna zostanie ze mną. Dotarło do mnie też coś zupełnie innego – a mianowicie, że jeśli robimy coś z serca i z zaangażowaniem – to się samo obroni. Współczucie jakie czułam dla artystów w pierwszych minutach koncertu (ich wysiłki – jak mi się wydawało – nie miały w słuchaczach zrozumienia) przeszło w podziw. Minuta za minutą rozruszali tłum ospałych ludzi, doprowadzając do zbiorowego entuzjazmu. I choć wśród mocnych dźwięków znalazło się także miejsce dla łagodnego: „Pocies mnie kochanie, ty moje serce” to ja już wiem, ze ich pocieszać nie trzeba. „Pociesenie” płynie z ich muzyki. A dziś jest to szczególnie potrzebne.
Bądźmy dziś dla siebie nawzajem energiczną nutą, melodyjnym brzmieniem i pełnym nadziei ożywieniem,
Kasia
O autorce
Katarzyna Perka – właścicielka lekkiego pióra, pogodnego spojrzenia na życie, zafascynowana pozytywnym myśleniem i tym, co piękne w drugim człowieku. Uśmiechnięta i optymistycznie nastawiona do „tu i teraz”.
Po ukończeniu studiów na Uniwersytecie Warszawskim, rozpoczęła pracę zawodową, która sprawia, iż od ponad 18 lat jest blisko ludzkich spraw, otaczając opieką socjalną pracowników firmy i ich rodziny. Prywatnie lubi spędzać weekendy nad Narwią, gdzie natura jest łaskawa a ludzie pełni serca.
Chce żyć z pasją i wierzy, że to możliwe. Pragnie swoją pozytywną energią dzielić się z innymi.
Po pierwszym spotkaniu Akademii Pozytywnych Kobiet poczuła, że przypadki nie istnieją, a Stowarzyszenie to wymarzone miejsce dla Kobiet, które chcą dawać i otrzymywać, nie tracąc. Stąd powstało pragnienie, aby uczestniczyć w tym procesie – tak rozpoczął się cykl jej lekkich i życiowych felietonów publikowanych od ponad dwóch lat na stronie Akademii.
Mocne strony Kasi – otwartość i akceptacja drugiego człowieka – stały się początkiem wielu niezwykłych rozmów, które jak się okazało są bardzo potrzebne w zabieganym świecie i mogą mieć wręcz terapeutyczną moc. Kiedy usłyszała o Terapii Skoncentrowanej na Rozwiązaniach (TSR) i jej założeniach, poczuła niezwykły potencjał tego nurtu. Dziś jest już po ukończonym pierwszym i drugim stopniu TSR, po warsztatach z metody Kids Skills, a także warsztatach z pracy z cierpiącym nastolatkiem „Kryzys w kryzysie”. Dzięki połączeniu zdobytych umiejętności z wrodzoną empatią i pasją może pomagać dziś dorosłym i dzieciom w szukaniu rozwiązań oraz realizacji ich życiowych celów.
Chce być osobą, która nawet w pochmurne dni wypatruje słońca i wie, że to co trudne nie może trwać bez końca. Pragnie ufać, że prowadzi ją opiekuńcza Siła, która chce by wsparciem dla innych była.