Cześć,
mam takie odczucie, że do pisania listu trzeba mieć natchnienie, a ja je dziś mam. Dużo się ostatnio działo, ale nie o wszystkim człowiek chce i może światu komunikować. Trzeba znaleźć granicę między pisemnym ekshibicjonizmem a dzieleniem się własnymi przemyśleniami, doświadczeniami, przeżyciami. Wierzę, że takie opowiadanie swojej historii może nieść użyteczne przesłanie tym, którzy zechcą po nie sięgnąć i coś dla siebie uszczknąć – po to piszę. Nie mylić z megalomanią. Chciałoby się powiedzieć, że chcę pisać „ku pokrzepieniu serc”, ale to piękne określenie jest zajęte od czasu powstania „Trylogii”, a ja mogę Henrykowi Sienkiewiczowi co najwyżej zetrzeć pyłek z buta i to mięciutką ściereczką. Moje nadzwyczaj zwyczajne życie pełne jest poszukiwania tego co można nazwać pozytywnym. Nie wiem skąd to pragnienie mam, ale jest go we mnie dużo. I nawet kiedy mam okresy niemocy, kiedy płaczę, kiedy denerwuję się, złoszczę, aż iskry lecą, to i tak później szukam czegoś dobrego wokół siebie. Ten sposób to moja życiowa kotwica. Takie doszukiwanie się we wszystkim dobrych rzeczy i spoglądanie na codzienność #pogodnymokiem. Lubię to określenie – pogodnym okiem. A kiedy akurat w zasięgu mojego wzroku nie ma nic pogodnego i nic pozytywnego, bo bywa czasem i tak, to robię co mogę, żeby w tym stanie pozostać jak najkrócej. Bo jest mi lepiej, kiedy mam radość życia, chce mi się chcieć i doceniać drobne sprawy (choć niektórzy nazywają to farmazonami), kiedy wzbudzam w sobie wdzięczność (ona sama nie przychodzi – trzeba jej poszukać w najprostszych rzeczach, takich jak kubek kawy, ciepła woda w kranie, mruczenie kota, dach nad głową), cieszę się drobnostkami.
Weźmy na przykład padający śnieg. Zjawisko atmosferyczne. Zwykła sprawa o tej porze roku, a już z całą pewnością nie jest niczym nadzwyczajnym zimą w górach. Tymczasem wyjeżdżam z Warszawy w błotnisty, szary dzień. Ponuro. W głowie myśli pełne wątpliwości czy wyjazd w góry to dobry pomysł – prognozy na kilka najbliższych dni mówią o dodatnich temperaturach i opadach deszczu. Niosę do samochodu drugą turę bagaży. W dłoni majta mi się siatka z kocim żwirkiem, bo futrzaki też jadą. I kiedy ona, ta siatka, tak mi się majta, to merda mi się też obawa jak koty zniosą tak długą podróż i czy po dotarciu na miejsce zaaklimatyzują się. W tej chwili tak ogólnie jest mi mało do śmiechu. Ale jest we mnie silne wspomnienie tego, jak od dawna mocno pragnęłam tego wyjazdu i z tą myślą idę po kolejny kurs bagaży. Start. Droga początkowo jest sucha, jedzie się dobrze i dopiero w połowie trasy zalewają nas strugi deszczu. Wycieraczki zbierają z szyby spływające krople, a z nimi spływa na karoserię moje marzenie o białych feriach. Dookoła ani grama śniegu. Wśród komentarzy moich chłopaków dowcipkujących na temat niewidzialnych zasp, szukam w aktualnej sytuacji czegokolwiek pozytywnego. Po pierwsze: to, że żartują sobie ze mnie świadczy o ich dobrym humorze. Poza tym jesteśmy razem i możemy wyjechać rodzinnie na parę dni, a nie każdy ma taką możliwość. Liczę, że będzie wesoło, bo będzie nas większa grupa (docelowo 9 osób) i spędzimy fajnie razem czas. Jak nie będzie śniegu możemy połazić po górach, mam książkę, wzięłam planszówki, zjem oscypka, grzaniec nigdzie nie smakuje tak, jak w górach, przy okazji sprawdzę jak koty znoszą dłuższą podróż – jakieś pozytywy są i coś można wyrzeźbić z dostępnych okoliczności. Jedziemy przed siebie. Na poboczu zaczynają pojawiać się łaty roztopionego śniegu, ale nie wyglądają atrakcyjnie, są w brudnym, szarym kolorze. Dopiero za Szczyrkiem robi się jakby troszkę lepiej. Im wyżej tym mniej szarości. W pewnym momencie zauważam, że droga wije się serpentyną wśród zasp! Jest! Biały puch króluje na poboczu. Tworzy czapy na gałęziach drzew. Zaczynam się uśmiechać do siebie. I wtedy – słowo daję, że nie kłamię – dostrzegam, że zaczynają spadać z nieba białe zmrożone płatki. Czuję się jak dziecko, które właśnie dostało gwiazdkę z nieba. Białych drobinek jest coraz więcej. Chwilę później śnieg pada już bezwstydnie, gęsto, dużymi płatami. Siedzę wpatrzona w krajobraz z wyszczerzonymi zębami. Kiedy docieramy do celu jest tylko lepiej. Nasza kwatera znajduje się tuż obok stoku, na którym śmigają szczęśliwi narciarze, snowboardziści, a tuż obok saneczkarze. Dookoła jest las przykryty białym puchem, są też wysokie na kilka metrów zaspy. Jest moc! To dobrze, bo trzeba opróżnić samochód z bagaży. Najpierw zajmuję się kotami, które idealnie zniosły podróż (po co się tym martwiłam od kilku dni?) – przygotowuję im kuwetę i miseczki. Po krótkiej chwili onieśmielenia łaskawie korzystają z jednego i drugiego. Zuchy z nich. Rozpakowanie samochodu, rozeznanie w terenie i pierwszy wieczór z oczami wlepionymi w tych, którzy radośnie suną po stoku. Też tak chcę. Tylko nie umiem. Hmm… Przecież każdy kiedyś nie umiał i musiał się nauczyć. Pojawia się nieśmiała myśl, że mogę spróbować. Młody nigdy nie jeździł i chyba szukać towarzysza do grupy „raczkującej” bo większa część naszej ekipy to już narciarze. Biorę byka za rogi i zapisuję syna i siebie na lekcję z instruktorem. Następnego dnia każde z nas ma swój stres związany z nową sytuacją i wspieramy się idąc na spotkanie z nauczycielami. Instruktor, z którym mam zajęcia jest uosobieniem spokoju, potrafi pomóc mi przełamać lęk i uwierzyć, że dam radę ze zdobyciem nowej umiejętności. Już następnego dnia jeżdżę sama, choć bardzo wolno i jeszcze niepewnie. Za to już z uśmiechem na ustach. Krótkie chwile, podczas których mój strach drzemie, a ja jadę trochę szybciej, pozwalają poczuć za co ludzie kochają narty. Dookoła natura robi mi prezent. Śnieg sypie jak szalony i tworzy taką scenerię, że czuję się jak w bajce. Spacery po pobliskich szlakach dostarczają nam miłych wrażeń. Jest pięknie i wesoło. I nie psuje tego ani ból mięśni zdziwionych wysiłkiem, ani żadne inne pojawiające się niedogodności. Parę dni mija szybko i trzeba wracać. Czuję, że będę chciała znów tam pojechać. Tymczasem zabieram ze sobą do domu wspomnienia białego puchu, pierwszych godzin na nartach i kilku przetartych szlaków. Wracam ze słońcem za oknem, uśmiechem na ustach i świadomością czego mnie ten wyjazd nauczył: nie można słuchać strachu, uleganie negatywnym myślom w niczym nie pomaga, ciekawość świata pozwala na próbowanie nowych rzeczy, zachwycanie się tym, co dla innych jest „zwykłe” jest niezwykłe i trzeba wierzyć, że gdzieś czeka śnieg, nawet jeśli aktualnie pada deszcz ?
Tym śnieżnym akcentem zakończę ten list – przecież nie chcę Cię zanudzić. Przesyłam moc serdecznych pozdrowień i dużo uśmiechu,
Kasia
O autorce
Katarzyna Perka – właścicielka lekkiego pióra, pogodnego spojrzenia na życie, zafascynowana pozytywnym myśleniem i tym, co piękne w drugim człowieku. Uśmiechnięta i optymistycznie nastawiona do „tu i teraz”.
Po ukończeniu studiów na Uniwersytecie Warszawskim, rozpoczęła pracę zawodową, która sprawia, iż od ponad 18 lat jest blisko ludzkich spraw, otaczając opieką socjalną pracowników firmy i ich rodziny. Prywatnie lubi spędzać weekendy nad Narwią, gdzie natura jest łaskawa a ludzie pełni serca.
Chce żyć z pasją i wierzy, że to możliwe. Pragnie swoją pozytywną energią dzielić się z innymi.
Po pierwszym spotkaniu Akademii Pozytywnych Kobiet poczuła, że przypadki nie istnieją, a Stowarzyszenie to wymarzone miejsce dla Kobiet, które chcą dawać i otrzymywać, nie tracąc. Stąd powstało pragnienie, aby uczestniczyć w tym procesie – tak rozpoczął się cykl jej lekkich i życiowych felietonów publikowanych od ponad dwóch lat na stronie Akademii.
Mocne strony Kasi – otwartość i akceptacja drugiego człowieka – stały się początkiem wielu niezwykłych rozmów, które jak się okazało są bardzo potrzebne w zabieganym świecie i mogą mieć wręcz terapeutyczną moc. Kiedy usłyszała o Terapii Skoncentrowanej na Rozwiązaniach (TSR) i jej założeniach, poczuła niezwykły potencjał tego nurtu. Dziś jest już po ukończonym pierwszym i drugim stopniu TSR, po warsztatach z metody Kids Skills, a także warsztatach z pracy z cierpiącym nastolatkiem „Kryzys w kryzysie”. Dzięki połączeniu zdobytych umiejętności z wrodzoną empatią i pasją może pomagać dziś dorosłym i dzieciom w szukaniu rozwiązań oraz realizacji ich życiowych celów.
Chce być osobą, która nawet w pochmurne dni wypatruje słońca i wie, że to co trudne nie może trwać bez końca. Pragnie ufać, że prowadzi ją opiekuńcza Siła, która chce by wsparciem dla innych była.