List z muszelką w tle – Katarzyna Perka

Lipiec 2020 r.

Cześć, 

minął raptem tydzień odkąd opowiadałam Ci o „mojej Ameryce”, a Ty już masz przed oczami następną kopertę. Mam nadzieję, że otwierasz ją z radością, bo przesyłam Ci moc serdecznych pozdrowień z muszelką w tle. Ciekawa jestem co u Ciebie? Mam nadzieję, że dobrze się trzymasz, a kiedy masz gorszą chwilę powtarzasz słowa dziecięcej piosenki: „mam tę moc!”. To słowa, które w każdej sytuacji niosą siłę.

A co u mnie? Od zeszłego listu zdążyłam przejechać około 700 kilometrów, poznać wiele nowych osób i odwiedzić kilka lubianych miejsc. Mierzeja Wiślana, nad Bałtykiem, spokój, cisza, brak tłumów i komercji. Mały domek z mini tarasem, a taras z maksi widokiem, na Zalew Wiślany. Do morza 10 minut spacerem. Fajne miejsce i lubię tu przyjeżdżać, bo po paru dniach czuję się wypoczęta, wyspana, wyspacerowana, zrelaksowana i opalona. W tym roku okazało się jednak, że ja i życie mamy totalnie różne pomysły na to, jak będą wyglądały pierwsze dni wakacji. Uważam, że mój plan był lepszy, ale nie było szans na negocjacje.

Moja wizja urlopu: wracam radośnie z pracy, pełna pozytywnej energii wrzucam do torby parę niezbędnych rzeczy i niedługo później wsiadamy do samochodu pełnym składem rodzinnym – kot też. Słuchając dobrej muzyki, prowadząc wesołe rozmowy, jedziemy nad morze. Po drodze robimy szybkie zakupy. Na miejscu słońce świeci nad nami, a my radośni, szczęśliwi, wesoło pląsamy po plaży. Tak mija tydzień w raju.

Rzeczywistość: W piątek po pracy czuję się lekko przeziębiona. Pojawia się strach bo jutro wyjeżdżamy na tydzień nad morze, masa roboty z pakowaniem, niektóre rzeczy trzeba jeszcze uprasować, innych poszukać, a ja najchętniej widzę siebie teraz w łóżku. Żeby nie było za miło, prognozy zwiastują nam codzienne opady deszczu. Martwię się, jak kot zniesie wyjazd. Dotąd jeździliśmy bez niego, ale tym razem musimy go zabrać. Patrzy pytająco, kiedy pakuję żwirek, karmę i kuwetę. Następnego dnia po kilku kursach z domu do auta, załadowani prawie pod dach, ruszamy. Podróż dla mnie trudna – cały czas na skraju: trzymam się/ rozkłada mnie. Trudna także dlatego, że pojawiły się zgrzyty w stadzie. Kot zuch, nie zgrzyta, śpi. Kiedy docieramy na miejsce po kilkugodzinnej podróży, nie czuję euforii. Nie poczułam jej także pierwszej nocy, kiedy musieliśmy spać przy zamkniętych oknach, żeby kot nie dał łapy na zewnątrz, a wewnątrz nie było czym oddychać i kiedy nie mogłam ponownie zasnąć  w środku nocy, bo czułam pieczenie w gardle. W ciągu kolejnego dnia doszły jeszcze rozczarowana mina męża, dwie próby ucieczki z domku kota, podarta kocim pazurem okienna moskitiera. W pewnej chwili pojawił się we mnie smutek. Masz tak czasami, że czekasz na entuzjazm a jest rozczarowanie?

Miałam dwa wyjścia: albo cieszyć się tym co jest, albo dalej rozmyślać z żalem o tym, jak chciałabym, aby było. Wybrałam wariat 1. Życie często nas zaskakuje – trzeba to zaakceptować i zmierzyć się z tym, więc przypomniałam sobie wszystkie te wakacje, kiedy chciałam pojechać nad morze i nie mogłam. Pomyślałam o osobach, które bardzo chciałby być tu, gdzie ja jestem, a z różnych powodów nie mają takiej możliwości. To chyba właśnie takie podejście uratowało kolejne dni urlopu. Na gardło kupiłam tymianek i podbiał. Kotu wyjaśniłam, że wychodzi z domku w szelkach. Mężowi wyjaśniłam, że ma nie fikać. Najtrudniej było z synem. Ale też w końcu zrozumiał, że warzywa będą do każdego posiłku i ma je wcinać. I wtedy zaczął się mój wyczekany urlop: kawa na tarasie z widokiem na Frombork, szum fal na plaży i piasek w torebce, we włosach i w ustach, wędzona ryba od sąsiadów, sernik z czekoladą w pobliskiej kawiarni, dzieci z sąsiednich domków, które bez skrępowania odwiedzały naszego małego lamparta, błysk w oku męża, gra w piłę z synem, dobry czas. A deszcz? Padał kilka razy. I co z tego? Opatulona kocem czytałam książkę i też było super. No i w ramach uatrakcyjniania wakacji zrobiliśmy sobie wystrzałowy dzień z wiatrówką na plaży. Męska część zespołu była silnie podekscytowana, a ku wielkiemu zaskoczeniu wszystkich, pierwiastek żeński, czyli ja, także odczuł silne i pozytywne emocje. Chłopaki mają teraz problem, bo oznajmiłam im, że chcę zostać zabrana na prawdziwą strzelnicę. 

Jeśli nie trafisz na plaży na strzelającą rodzinkę, to Piaski są naprawdę spokojnym miejscem. Owszem są malutkie, ale urok mają wielki. Nie ma tu dyskotek i licznych straganów, jest za to cisza i kameralna atmosfera, jest możliwość spaceru do granicy Polski z Federacją Rosyjską (ok. 3 km), szutrowa ścieżka rowerowa w lesie, brak tłoku na plaży. W kawiarni serwują świetną kawę, a pyszne obiady nie zabijają portfela. Jeśli czujesz tęsknotę słysząc Irenę Santor i jej słynne: „Już nie ma dzikich plaż (…)” – to miejsce jest dla Ciebie. 

Kończę bo się rozpisałam i zanudzę Cię, a tego nie chcemy, prawda? 

Przesyłam Ci moc serdecznych pozdrowień i życzę pięknych wakacji, takich, które pozwolą złapać oddech od codziennych obowiązków,

Kasia

Udostępnij: