Lekcje majowe, nie szkolne.
Ach maj! Jest już z pełni rozkwitu! Pachnie! Zieleni się! Zbliża nas do natury. Chętnie wychodzimy do ogrodu, by pobiegać boso po trawie i nazrywać mleczy. W tym roku mini bukieciki robią robotę. Cała kuchnia z małych bukiecikach. Syrop z mniszka zrobiony czeka na zimę, a zeszłoroczny nadal w użyciu. Pogoda tak kapryśna, że chrypka nadal się dzieci czepia i katarek daje się we znaki.
Oddałam dzieci do placówki podarowałam sobie ten czas. Odpoczęłam i próbowałam nabrać energii twórczej. Spoglądam w nocne niebo i znów kolejny nów, i ptaki śpiewają swoje romantyczne pieśni. Marzy mi się zostać słowikiem co spacerem wracał do domu i nie powiedział o tym nikomu. Staram się być obecną w tym maju, bo z doświadczenia wiem, że ucieknie jak zawsze zbyt szybko. Kilka dni wolności.
Systematycznie staram się nie włączać komputera, unikam wszelkich form pisarskich. Wieczorem kładę się do łóżka z bolącym ciałem, bo od rana do wieczora na kolanach plewię swój ogród. Ogród Życia.
Chwasty rosną niemal tak szybko jak złe emocje, a ich wyrugowanie sprawia ogrom przyjemności. Czas dla siebie.
Przez dom przechodzą kolejne oddziały mrówek. Jak co roku o tej porze. Przestałam już je blokować. Zaakceptowałam. Mają swoje ścieżki, a ja więcej obowiązków. Muszę czyścić dokładnie blaty i chować jedzenie. O dziwo omijają owoce leżące na blacie, miód i pędzą przed siebie. Ewidentnie mają cel. Przeprawa na drugą stronę domu. Staś kładzie się na podłodze i liczy mrówkowe oddziały. „Mamo znalazłem Mrówka!” – jeden, dwa, osiem, piętnaście. Kolejny zimny i deszczowy dzień daje lekcje cierpliwości. Idę na ogród i patrzę, jak rośnie sałata. O dziwo uspokaja mnie to.
Ciasto z rabarbarem choć przepyszne nie znika. Ja już więcej nie zmieszczę. Zbyt kwaśne. Choć dla mnie idealne. To nic, ale ile jeszcze czekoladowych muffinek muszę w życiu upiec?
Ten maj. To miesiąc akceptacji. Ciągle się staram. Nie umiem jeszcze zaakceptować brudnych talerzy w pokoju córki ani plasteliny na suficie w pokoju bliźniaków. Lejącej się wody z kranu, bo trzeba umyć szczoteczki do zębów oraz kubki. Zębów już nie, bo robaczki same pójdą. Uczę się akceptować stan bez pisania oraz to, że jest ciągle inaczej niż bym chciała na niebie. Wkurza mnie sformułowanie „złapać dystans”, bo samo złapać powoduje, że ciągle za nim biegnę. „Zdystansować się” też nie jest obiecujące ani dokonane. Może jakoś inaczej to nazwać? Trwać? Być? Otulić? Wtłoczyć?
Mamo co byś chciała na Dzień Matki? –
Nie wiem co bym chciała. Wiem co chcę. Żebyś tak szybko nie rosła i dalej trzymała mnie za rękę.
Mama.
O AUTORCE
Barbara Grzymkowska-Blok
Szalona, wesoła i energiczna mama czwórki. Z wykształcenia polonistka, która świat ubiera w słowa, a z zawodu florystka, która upiększa każdą życiową przestrzeń. Po wielu życiowych zawirowaniach postanowiła wspierać kobiety i podczas warsztatów pomagać im rozkwitać po kryzysie. Autorka powieści „Osobista Wojna” oraz „Malowane Życie” – książek o kobietach i dla kobiet. Jest pasjonatką Pięknego Życia, z którego zrobiła własną filozofię. Mieszka we Wrocławiu, cudownym mieście spotkań, ale uwielbia podróże małe i duże.
A jej książki znajdziesz tutaj https://www.barbaragrzymkowska-blok.pl/sklep/