Jak zostałam dziewczyną komandosa

Opowiadając w poprzednim felietonie historie podrywów z portali randkowych nie sposób nie opowiedzieć historii, którą wygrywam każdą imprezę.  Historii pewnego fatalnego zauroczenia. Pewnie przypomina Ci się własna. Może wspominasz ją źle, przechodzą Cię dreszcze i na myśl o NIM zbiera Ci się na mdłości i podnosi Ci się ciśnienie, albo może kręci Ci się łezka w oku.

Ale historia, którą chcę Ci opowiedzieć wywołuje we mnie ciągle niedowierzanie i sądzę, że nadawałaby się na amerykańską komedię. Ta historia będzie długa, ale gwarantuję Ci, że skończysz ją czytać z miną, jakiej nigdy nie miałaś. Także zapraszam na odrobinę „prywaty”.

Znasz (pamiętasz) ten stan, gdy poznajesz faceta i okazuje on się być tym idealnym? Jest wspaniały i wiesz, że jest Tobie właśnie przeznaczony. Ciągle opowiadasz o nim koleżankom. A im od tych opowieści już się ulewają serduszka i każą Ci trochę przystopować, opamiętać się, bo na pewno jest coś z nim nie tak. „Ale on jest zupełnie inny niż wszyscy”- mówisz za każdym razem. Na co moja przyjaciółka zawsze kończy na jednym wydechu „tak, i jest taki wspaniały, zabawny, potrafi cię rozśmieszyć jak nikt inny, jest pewny siebie i czujesz się przy nim tak dobrze. Olka, powiedz mi o nim coś, czego jeszcze nie słyszałam”. A ja wtedy czułam takie oburzenie. Przecież ona go nie zna!

Otóż prawie 3 lata temu poznałam takiego faceta. Widywaliśmy się na siłowni. Był wysoki, dobrze zbudowany i niesamowicie sprawny fizycznie. Wiedziałam, że jest ode mnie nieco młodszy. W końcu po wymianie miliona spojrzeń i uśmiechów podszedł do mnie. Od razu znaleźliśmy wspólny język. Zaczęliśmy się spotykać. Bardzo niechętnie rozmawiał o swojej pracy. Wspominał tylko, że pracuje na lotnisku. Po czym, gdy poznaliśmy się lepiej wyznał mi, że pracuje w Biurze Operacji Antyterrorystycznych (BOA) Komendy Głównej Policji. Ale z racji zawodu prosi bym nikomu o tym nie mówiła. A jeśli ktoś będzie pytał, bym mówiła, że pracuje właśnie na lotnisku.

Spędzaliśmy dużo czasu na rozmowach, całe dnie wymienialiśmy wiadomości, często się widywaliśmy. Choć nigdy u niego w domu. Mieszkał z mamą. Opiekował się nią, bo – co mi później przyznał – chorowała na nowotwór. Wyznał także płacząc, że gdy zaczął pracować w Policji „wrzucił na bęben” swoją mamę i w ten sposób dowiedział się, że jest adoptowany.

Straciłam dla niego głowę. On natomiast ciągle trzymał mnie na dystans. Dużo pracował, choć ufając mi dzielił się ze mną tym, co działo się w pracy. Opowiadał o różnych akcjach, na które chodził, o których także mówiono w telewizji. Ale po jakimś czasie zaczęłam łapać go na nieistotnych, małych kłamstwach.  Zaczęła mi się zapalać czerwona lampka. Którą on zawsze potrafił zgasić różnymi usprawiedliwieniami.

W końcu oznajmił mi, że trzymał mnie na dystans, bo przechodzi obecnie selekcję do jednostki wojskowej GROM. Tłumaczył, że jeśli się tam dostanie, to będzie wyjeżdżał na misje i wtedy nasz związek nie będzie miał sensu. Gdy ja także się zaczęłam wycofywać, wyznał, w bardzo emocjonalny sposób, że przy teście psychologicznym psycholożka stwierdziła, że gdy zapytała go o relacje ze mną, wywnioskowała, że jestem dla niego bardzo ważną osobą. A on sam nie wyobraża sobie, by mógł mnie opuścić kiedykolwiek.

Kłamstewek było coraz więcej. W kwestii studiów, jego poprzednich miejsc pracy. Ja je zapamiętywałam. My, kobiety, mamy niesamowitą pamięć, prawda? Potrafimy sobie przypomnieć rzeczy sprzed 3 lat, 9 miesięcy, 4 godzin i 37 minut. Ba! Jak bardzo chcemy, to wyobrazimy sobie nawet rzeczy, które się nie wydarzyły! 😉

W końcu zaczęłam go na tych kłamstewkach jawnie łapać. Twierdził, że na pewno coś pomyliłam, bo jaki on miałby interes w tym, żeby mnie okłamywać? Że przysięga na życie własnej matki, że nigdy mnie nie okłamał. Oczywiście zawsze robiło mi się w takiej sytuacji głupio. Bo jak ja mogłam mu zarzucać kłamstwa? W międzyczasie na mój telefon przychodziły dziwne powiadomienia dot. nie mojego adresu email, a w historii youtube’a (yt) zaczęły mi się pojawiać filmy, których nie obejrzałam. Kabarety, bajki. Zorientowałam się, że zalogował się na moim telefonie na swoje konto. Stąd, gdy mi mówił, że idzie spać wiedziałam, że kłamie, bo dzięki jego yt widziałam, co aktualnie ogląda. I tak przez całe dnie. I znowu pojawiało się pytanie, czemu okłamuje mnie w tak nieistotnych kwestiach?

W końcu, po mojej sugestii, że on pewnie nie pracuje w BOA, bo ma za dużo wolnego czasu na oglądanie yt, zaczął przysyłać mi dowody na to, że mówi prawdę. Imienne certyfikaty ze szkoleń, wyciąg z konta bankowego, na które BOA przelało mu wynagrodzenie.  I znowu wyszłam na wariatkę.

 W końcu lampka świeciła tak mocno, że postanowiłam przeprowadzić śledztwo. Każda kobieta, gdy tylko chce, zamienia się w agenta FBI, CIA, NCIS i wynajduje na temat swojego „celu” wszystkie informacje – łącznie z tym, jak nazywał się jego miś z dzieciństwa. Ja byłabym z pewnością lepszym agentem niż Mata Hari 😉

Tak się składa, że mam znajomych, którzy obracają się środowisku „specjalsów”. Dowody na niewinność mojego „celu” pokazałam koledze. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało wiarygodnie. Ale po chwili on zauważył kto przelewa wypłatę na konto mojego komandosa. „Przelew z BOA? Co za głupota. Przelewy wychodzą z Komendy Głównej Policji. Mam kumpla, który pracuje w BOA. Spytam go o tego twojego komandosa”. Tak się składało, że pracowałam także wtedy z dziewczyną, której koleżanka mogła sprawdzić go w kadrach. Wtedy, dzięki Bogu, nie było RODO 😉

Moja lampka zamieniła się w neon. Ale starałam się nie dać nic po sobie poznać. I nadal kontynuowałam z nim znajomość, jednocześnie dalej prowadząc moje śledztwo. W moje ręce w końcu wpadły jego billingi. Nie pytajcie jak 😉 Oprócz ciągle przewijającego się mojego numeru widniał jeszcze jeden. Połączenia i smsy na ten numer wychodziły, gdy mówił mi, że jest w pracy, że idzie spać. Szybko dowiedziałam się do kogo należał. Do dziewczyny, której nie cierpiałam, choć się nawet nie znałyśmy. Ona chodziła na tę samą siłownię.  I tego samego dnia z dwóch różnych źródeł dowiedziałam się, że on wcale nie pracuje w BOA. Że on nigdzie nie pracuje… NIEMOŻLIWE! Przecież niemożliwe, by mnie tak okłamał. Po co? Postanowiłam zadzwonić do tej dziewczyny. Mając już oczywiste kolejne podejrzenia, zaprosiłam ją do siebie na rozmowę. Przyjechała. Krótka rozmowa zweryfikowała wszystko. Ona była dziewczyną mojego chłopaka! Wysyłał jej te same zdjęcia, piosenki, wyznawał jej to samo. Wspaniała opcja „wyślij do wielu” . Gdy mi mówił, że jest w pracy, był z nią i odwrotnie. Ona nie mogła w to uwierzyć jeszcze bardziej niż ja. Jednogłośnie postanowiłyśmy się zemścić 😉

Ponieważ tamtego dnia ja pokłóciłam się z moim komandosem, postanowiłyśmy, że ona się z nim umówi. Miałą się z nim spotkać w wyznaczonym miejscu. Ja schowałam się na tylnym siedzeniu, a ona siedziała za kierownicą. Wsiadł do auta nie zauważywszy mnie. Przywitał ją całusem.

K (jak komandos): – Cześć, co się stało, że tak nagle chciałaś się spotkać:

DMCH (jak dziewczyna mojego chłopaka): – Olka do mnie napisała.

K:- Jezu, czego ta wariatka znowu chce, mówiłem ci żebyś na nią uważała, bo ona jest nieobliczalna (ooo, to tak chciał ją ustrzec przed rozmową ze mną).

DMCH: Twierdzi, że jednak coś między Wami jest.

K: To jest wariatka. Naprawdę powinnaś zacząć się jej bać (ale jak to? Strach ma wielkie oczy, ja już niekoniecznie). Mówiłem Ci, że nic mnie z nią nie łączy. Wiem o niej coś naprawdę złego, czego ty nie wiesz, ale nie mogę ci powiedzieć. Więc nawet ja muszę ją od siebie powoli odsuwać.

DMCH: To będziemy mieli możliwość to zweryfikować.

K: Ale jak to?

I w tym czasie ja z tylnego siedzenia robię „tadaaam!”. Mój komandos odruchowo otworzył drzwi i jedną nogą wyskoczył w auta. Chyba się mnie tam bardzo nie spodziewał. Cóż, ja zawsze mówiłam, że lubię sprawiać ludziom niespodzianki 😉

JA:  Ok, której z nas masz coś do powiedzenia?

K: Tobie (patrząc na mnie). Nic mnie z Tobą nie łączy, jesteś wariatką.

Wtedy podałam swój telefon dziewczynie mojego chłopaka. Ona przeglądając nasze wiadomości zaczęła przypominać pewne wydarzenia:

DMCH: – O, mówiłeś, że na wesele poszedłeś sam.

K: – Bo poszedłem sam.

DMCH: – A tu wysłałeś Olce wasze zdjęcie z wesela.

K: – No dobra, byłem z nią.

DMCH: – O, mówiłeś, że na kajakach byłeś z ludźmi z pracy.

K: – Bo byłem.

DMCH: – A tu Olka Wysłała Tobie wasze zdjęcie z kajaków.

K: – No dobra, byłem z nią.

Sytuacji takich było jeszcze kilka. Dałam mu szansę by się przyznał i przeprosił. Ale do końca twierdził, że jest komandosem. Nie chcąc tego dalej słuchać, kazałyśmy mu opuścić auto.

Jak skończyła się nasza wspólna historia? Okazało się, że jego mama jest zdrowa. A po nim samym ślad zaginął. Na siłowni oczywiście więcej się nie pokazał. A ja z dziewczyną mojego chłopaka spędziłam rozrywkowy weekend we Wrocławiu i do dziś mamy ze sobą kontakt. Muszę przyznać, że mój komandos miał chociaż bardzo dobry gust, bo ona nie dość, że była (i jest) piękną kobietą, to okazała się być kobietą naprawdę fajną i bardzo wartościową.

Komandosa spotkałam później na portalu randkowym. Nadal był komandosem. I nie mogłam się oprzeć, by do niego nie napisać, że dobrze wiedzieć, że nadal pracuje w zawodzie i że kiedyś jego historia będzie opowiedziana. Wszystko można mi zarzucić, ale nie to, że nie dotrzymuję słowa! 😉

I takim sposobem mam w swoim życiorysie związek z komandosem oraz znajomość z dziewczyną mojego chłopaka. Dziś ta historia mnie niezmiernie bawi i będę ją opowiadać do końca życia. Ale jest jej morał. Jeśli w związku z mężczyzną pali Ci się czerwona lampeczka, to nie czekaj aż zamieni się w neon. Bo jeśli czujesz, że coś jest nie tak, to na 99% tak jest. Ale nie podpadaj także w skrajności i nie odgradzaj się murem od każdego napotkanego mężczyzny. Nie każdy z nich jest oszustem. Po prostu zaufaj sobie i swojej intuicji.

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń może być przypadkowe. Może być także fikcją literacką, będącą efektem bujnej wyobraźni autorki – wariatki 😉

Pozdrawiam, dziewczyna komandosa.

Aleksandra Nowińska

Udostępnij: