Gdy rzeczywistość boli – Katarzyna Perka

Tego felietonu nie umiałam napisać. Brakuje mi słów, gubię się wśród trudnych emocji. Żal ściska serce, kiedy mężczyzna szlochając żegna swoją małą córeczkę i żonę na przejściu granicznym – on wraca na Ukrainę walczyć, one ją opuszczają z powodu wojny. Czuć ich ból i lęk. To jedna z wielu ludzkich tragedii jakie dziś tam można dostrzec. Dramaty zdarzają się wszędzie i każdego dnia, a ja nie przeżywam ich aż tak bardzo. Ale wojna i to tak blisko była niemożliwa, a trwa. Od kilku dni dociera do nas mnóstwo wiadomości: o sytuacji na Ukrainie, o reakcjach innych państw, o tym, jak wygląda sytuacja z napływem uchodźców. Pokazywane zdjęcia są jeszcze bardziej przejmujące – momentami, tonąc w dramacie tych komunikatów, czuję tak wielki smutek i ból, że mam ochotę odciąć się od tego. Ale kiedy wyłączam telewizor, czuję wyrzuty sumienia i mam poczucie, że ignoruję tragedię i wydarzenia, że nie towarzyszę, uciekam, odwracam wzrok. Staram się nie myśleć o tym, co jeszcze może się wydarzyć i jak daleko sięga obłęd agresora. Wiem, że to co mogę zrobić, to zaopiekować się swoimi trudnymi emocjami. Wszystko zaczyna się ode mnie. Nie wpłynę na decyzje wielkiego świata, ale mam wpływ na to, co ja robię każdego dnia w moim małym świecie. Czy nie jest tak, że nasze wielkie wojny zaczynają się od naszych małych konfliktów? W życiu codziennym przecież sami bywamy stroną konfliktu, na przykład w domu, w pracy, na ulicy. Jak się wtedy zachowujemy? Czy potrafimy się opanować? O tym, że ja niestety, nie zawsze, opowiada pewne wspomnienie.

Jest popołudnie na zatłoczonej ulicy. Wracam z pracy samochodem i właśnie czekam na możliwość wykonania skrętu w lewo na „zawrotce” miedzy dwoma nitkami jezdni (z prawej strony nadjeżdżają wciąż kolejne samochody, które muszę przepuścić) i wtedy słyszę klakson wciskany przez kierowcę w samochodzie z tyłu. Kiedy dźwięk się powtarza, nie mam już wątpliwości, że to na mnie – on uznał, że mogę już jechać! Za to ja widzę wciąż jadące z prawej strony auta, więc stoję i czekam aż przejadą. Ekspresowo narasta we mnie złość po tym drugim klaksonie, ale nie obracam głowy do tyłu, żeby na niego spojrzeć – pilnie obserwuję sytuację na drodze. Kiedy mogę ruszam z miejsca, a za mną „klaksonista”. Nasze samochody zrównują się ze sobą, a ja już wcześniej (mimo, iż sama w aucie) głośno mówię to, co myślę o zachowaniu nerwusa, którym – teraz to widzę! – jest kobieta. Ten fakt jeszcze bardziej mnie wkurza – gwałtowne zachowanie mężczyzny chyba łatwiej bym sobie wytłumaczyła (może testosteronem?), a tu nie dość, że brak solidarności jajników, to jeszcze zero zwykłej empatii – przecież ta baba to czyjaś córka, może matka, może siostra – na swoją przyjaciółkę też by waliła w klakson? Parę sekund jedziemy równo, opona w oponę (ona nawet otwiera w swoim samochodzie okno od strony pasażera, żebym ją lepiej słyszała, ale ja nie robię jej tej przyjemności i tylko domyślam się z niewerbalnej mowy ciała jak słodkie słowa płyną pod moim adresem) i każda z nas wygłasza pełną złości tyradę w stronę drugiej. Absurd sceny uświadamiam sobie dopiero parę sekund później, kiedy czekam na czerwonym świetle i zbieram myśli. Dwie rozzłoszczone kobiety, każda w swoim aucie, ze złością krzyczą do siebie, robiąc przy tym odpowiednie do sytuacji miny. Czuję wstyd, że dałam się ponieść złości i wyprowadzić z równowagi. Zastanawiam się czym tłumaczyć pełną nerwów reakcję kobiety – może z jej perspektywy ocena sytuacji była inna niż zza mojej kierownicy? Może. Wróciła do mnie jednak myśl, że to ja odpowiadam za swoje decyzje na drodze, bezpieczeństwo jest ważniejsze niż frustracja złośników. Z zamyślenia wyrywa mnie zmiana światła. Klaksonistka mija mnie na pasie obok i wtedy na pożegnanie cedzę do niej przez zęby: „Karma wraca”. Do domu docieram z kwaśną miną. Emocje trzymają mnie jeszcze długo, odtwarzam nieprzyjemne zajście, szukam ciętych ripost. Ciężko odpuścić. Lżej na duszy robi się dopiero, kiedy tłumaczę sobie, że może miała ciężki dzień, może była w nerwach. Spokojny człowiek tak nie reaguje. Lekcja empatii, opanowania i radzenia sobie ze złością (swoją i drugiego człowieka). Tak staram się o tym myśleć. I szukam wniosków na przyszłość. Z tego zdarzenia wychodzę z postanowieniem, że kiedy znów spotkam się z „klaksonową przemocą na drodze” nie dam się złości – postaram się za to uśmiechnąć do krzyczącej Pani i pomachać radośnie, żeby jej nerwowość nie stała się znów moją. Tak byłoby lepiej.

Dziś chcę po prostu, żeby działo się lepiej w świecie wokół mnie. Boję się, ale nie chcę by strach zdominował moje życie. Chcę wierzyć, że opamiętanie zdąży przed ostatecznym szaleństwem.

Zastanawiam się co mogę i chcę zrobić, żeby pomóc. Poza wieloma bardzo przykrymi uczuciami, wydarzenia ostatnich dni pokazują także mnóstwo bezinteresownej dobroci ludzkiej. Serca. Empatii. Jeśli każdy z nas doda swoją cegiełkę może z tego powstać naprawdę dobra rzeczywistość. Nasza rzeczywistość. Bądźmy dla siebie wyrozumiali w tych ciężkich chwilach.

Kasia

O autorce

Katarzyna Perka – właścicielka lekkiego pióra, pogodnego spojrzenia na życie, zafascynowana pozytywnym myśleniem i tym, co piękne w drugim człowieku. Uśmiechnięta i optymistycznie nastawiona do „tu i teraz”.

Po ukończeniu studiów na Uniwersytecie Warszawskim, rozpoczęła pracę zawodową, która sprawia, iż od ponad 18 lat jest blisko ludzkich spraw, otaczając opieką socjalną pracowników firmy i ich rodziny. Prywatnie lubi spędzać weekendy nad Narwią, gdzie natura jest łaskawa a ludzie pełni serca. 

Chce żyć z pasją i wierzy, że to możliwe. Pragnie swoją pozytywną energią dzielić się z innymi.

Po pierwszym spotkaniu Akademii Pozytywnych Kobiet poczuła, że przypadki nie istnieją, a Stowarzyszenie to wymarzone miejsce dla Kobiet, które chcą dawać i otrzymywać, nie tracąc. Stąd powstało pragnienie, aby uczestniczyć w tym procesie – tak rozpoczął się cykl jej lekkich i życiowych felietonów publikowanych od ponad dwóch lat na stronie Akademii.

Mocne strony Kasi – otwartość i akceptacja drugiego człowieka – stały się początkiem wielu niezwykłych rozmów, które jak się okazało są bardzo potrzebne w zabieganym świecie i mogą mieć wręcz terapeutyczną moc. Kiedy usłyszała o Terapii Skoncentrowanej na Rozwiązaniach (TSR) i jej założeniach, poczuła niezwykły potencjał tego nurtu. Dziś jest już po ukończonym pierwszym i drugim stopniu TSR, po warsztatach z metody Kids Skills, a także warsztatach z pracy z cierpiącym nastolatkiem „Kryzys w kryzysie”. Dzięki połączeniu zdobytych umiejętności z wrodzoną empatią i pasją może pomagać dziś dorosłym i dzieciom w szukaniu rozwiązań oraz realizacji ich życiowych celów.  

Chce być osobą, która nawet w pochmurne dni wypatruje słońca i wie, że to co trudne nie może trwać bez końca. Pragnie ufać, że prowadzi ją opiekuńcza Siła, która chce by wsparciem dla innych była.

Udostępnij: