Bora Bora – Katarzyna Perka

Ciepły wiatr lekko muska moją twarz. Jestem uśmiechnięta. Idę przed siebie ubrana w ulubioną białą koszulę i jeansowe krótkie spodenki. Długie włosy, szczęśliwe nie mniej niż ja, radośnie powiewają na wietrze. Jak mi dobrze!

Marzyłam niezliczoną ilość razy o tym, że tu jestem, a teraz delikatny, biały piasek jest pod moimi stopami. Wpatrując się z zachwytem w otaczające mnie rajskie widoki, staram się zapamiętać każdy szczegół: krystalicznie czystą wodę Oceanu Spokojnego, turkusowy kolor nieba i nieporównywalny z niczym innym zapach tej wyspy. Jestem na Bora Bora!

Bora Bora to malutka wyspa w Polinezji Francuskiej. Jedna z Wysp Pod Wiatrem, odkrytych przez Jamesa Cooka w 1769 roku (dokładnie 12 kwietnia). Piękny koralowy atol. Miejsce z pogranicza idealnych i nieosiągalnych w moim osobistym rankingu. Kiedyś z ciekawości sprawdziłam, ile kosztuje tygodniowy wyjazd na tą cudowną wyspę i zderzyłam się z sumą 30 tys. złotych (za dwie osoby). Próbowałam przeliczać przez ile lat musiałabym jeść chleb ze smalcem, żeby spędzić tam 20-tą rocznicę ślubu. Jednak konieczność chomikowania w każdym miesiącu kilkuset złotych, których nie mogłam przeznaczyć na ten cel, brzmiało frustrująco. Tym bardziej doceniam to, że dziś tu jestem. Czuję się wybranką losu. Spacerując plażą, z ekscytacją czekam na zaplanowane wkrótce nurkowanie. Pod tym względem Bora Bora oferuje niezwykle bogatą ofertę – można tu nurkować na lagunie lub przesmyku prowadzącym do Pacyfiku, albo wzdłuż zewnętrznej rafy czy – co kto woli – oceanicznego uskoku. Godziny spędzone w Warszawie na zajęciach z nurkowania nie pójdą na marne. A nagrodą jest pokonanie swoich wewnętrznych blokad i możliwość bezpośredniego podziwiania kolorowych raf koralowych, spojrzenie z bliska na manty (zwanymi łagodnymi olbrzymami), rekiny o czarnych płetwach i rekiny cytrynowe, żółwie, ukwiały, płaszczki, delfiny i inne egzotyczne istnienia. Już nie mogę się doczekać!

Szczerząc się wciąż do siebie, przypominam sobie, ile razy czytałam w internecie o tym miejscu, oglądałam na youtube filmiki nakręcone przez szczęściarzy, którym los dał tu dotrzeć i jak mocno chciałam należeć do tego grona. Miotając się między swoimi marzeniami, możliwościami, świadomością, że trzeba się cieszyć z tego, co się ma, traktowałam Bora Bora jak lekarstwo na szarą codzienność, na chandrę, na jesienne słoty. W takich chwilach oglądanie zdjęć z tego raju było odskocznią i balsamem na duszę. A teraz proszę! Podskakuję w wodzie, jak małe dziecko, rozchlapując ją na wszystkie strony. I śmieję się na głos. Mam to! Szczęście jest tu ze mną! 

Wtedy do mych uszu dociera hałas. Widzę na linii horyzontu helikopter. Zbliża się do wyspy i coraz wyraźniej słyszę inwazyjny dźwięk jego silnika. I wtedy moim światem wstrząsa głośne BUM! 

Przerażona siadam na łóżku, serce mi wali, próbuję ogarnąć sytuację. Pierwsza myśl: „czy nic mu nie jest?”. Obok mojego łóżka leży przewrócona mała szafka nocna. Na szczęście widzę, po jej podniesieniu, że kot zwiał, czyli żyje i może się ruszać. Nie jest źle. Zerkam na zegarek – jest godzina 4.32 nad ranem. Według „niektórych” to świetna godzina na budzenie ludzi, a najlepiej się to robi, odsuwając szuflady w szafce, stojącej koło ich łóżka. Zadanie nie jest trudne, kiedy się ma pazur i wiedzę, o tym, że pazur trzeba zaczepić za frezowane kanty szuflad, które odsuwają się na tyle głośno, że sprowadzają człowieka na ziemię nawet z Bora Bora. 

 Właśnie… Bora Bora… Marzeń pora…. No nie mógł poczekać futrzak jeden, aż skończę nurkować?! Kocham mojego kota, ale teraz czuję po prostu wściekłość na niego! Rzadko mi się śnią tak piękne sny, jak ten minionej nocy. I był taki realistyczny! Wciąż czuję zapach oceanu i wiatr we włosach. Moje serce już się trochę uspokoiło, więc wstaję z łóżka i idę po omacku na rekonesans. Trzeba sprawdzić jak się ma winowajca. Znajduję go w drugim pokoju. Jest aktualnie bardzo zajęty – w dużym skupieniu myje swój ogon, ale jego ruchy zdradzają mi, że jest zdenerwowany. Podchodzę i głaskam go czule. Może nie jest egzotyczny, jak fauna Polinezji Francuskiej, ale kocham go, jak żadnego delfina. Dobrze, że nie zrobił sobie krzywdy tą szafką. Trzeba będzie ją jakoś zabezpieczyć. Z nostalgią myślę o tym, że jeszcze nie ma 5.00 rano i że właśnie teraz mogłam podziwiać lagunę, rafy i ławicę tuńczyków! Tymczasem idę po tuńczyka do kuchni i daję kotełowi mały przysmak na uspokojenie kocich nerwów. Niech chociaż jedno z nas ma przyjemność i poobcuje z tymi egzotycznymi rybkami.

Wracam do łóżka. Może zdążę jeszcze przysnąć, chociaż do Włoch.

Bora Bora – jesień to marzeń pora ? Ja się swoim podzieliłam, czy coś w Tobie zaszczepiłam?

Serdecznie Was pozdrawiam,

Kasia (póki co – z warszawskim wiatrem we włosach)

Udostępnij: