Jestem z miasta…

…to widać, słychać i czuć…. śpiewał kiedyś Kuba Sienkiewicz, a wszyscy nucili tę piosenkę. Nie tylko miastowi. Mam wrażenie, że kiedyś wszyscy chcieli być z miasta. Młodzi masowo opuszczali swoje rodzinne miejscowości i wsie, wierząc, że ich marzenie o karierze w stolicy na przykład, się ziści. Dziś jest w tym temacie zresztą podobnie, prawda? Osiedla w Warszawie rosną jak grzyby po deszczu, by podczas Świąt nie paliło się tam ani jedno światło w oknie…Tak to już jest…

Ale to, co obserwuję coraz częściej- i co cieszy- to fakt, że coraz chętniej odpoczywamy na wsi. Mam wrażenie, że zgiełk miasta i pęd za wszystkim tak bardzo nas porwał, że nie potrafimy już złapać oddechu tu- szukamy go z dala od spalin i wielkomiejskiego blichtru. Odliczamy dni do weekendu, a hasło „piąteczek” na stałe zadomowiło się już na tablicach naszych mediów społecznościowych.
Weekend to coraz częściej ucieczka za miasto, a jeśli nie ma takiej możliwości- szukamy w mieście kawałka plaży, wody, trawy…i tam- niczym Julia Roberts w „Pretty woman” boso chodzimy po trawie w środku wielkiego miasta, pragnąc kontaktu z naturą.

Zapomniałam jakie to ważne. I piękne. Dawno nie byłam na Mazurach, a tam przecież piękno naszych łąk i pól jest największe.

Wiecie, że kocham upały, ciepłe morze, plaże i gorący, letni wiatr. Zawsze mówiłam o tym głośno i to prawdopodobnie nigdy się nie zmieni. Zresztą ta miłość jest odwzajemniona J. W takich okolicznościach przyrody też najchętniej spędzam wolne dni, bo na słońcu ładuję się jak bateria słoneczna, łapię wiatr w żagle i nabieram sił. Jednak susza pustyni, szum palm, żar gorącego piasku pod stopami nijak się ma do wilgoci lasu i zapachu łąk, porannej rosy, szumu drzew i śpiewu naszych ptaków…

Ostatnie kilka dni miałam przyjemność spędzić pośrodku niczego. Dosłownie.
Piękno naszych rodzimych Mazur. Las, cisza, spokój, łąki, jezioro, śpiew ptaków. Nic. Zero telewizji, jedynie odrobina chilloutowej muzyki sączyła się z głośnika w stodole, którą zmyślnie przerobiono na restaurację, świetlicę…wspólną przestrzeń do gości tego wyjątkowego miejsca.
Wi fi było, owszem, ale mam wrażenie, że teraz płacimy za to, żeby nie mieć zasięgu…zgodzicie się? Wtedy bezkarnie możemy odpocząć, z dala od maili, facebooka ,instagrama…

Sama prawdopodobnie nigdy bym tam nie trafiła. To mój Mąż jest mistrzem wynajdowania turystycznych perełek na mapie naszego kraju. To była kolejna. Wyjątkowe siedlisko, agroturystyka przez duże A, w wersji lux. 
Nie ukrywam, że wizja wilgoci nie jest moją ulubioną…jednak takie obcowanie z przyrodą, naturą, zwierzętami, motylami, wdychanie niesamowicie czystego powietrza i patrzenie na cud życia sprawia, że temat wilgoci staje się przyjemną częścią wypoczynku.

Jestem dziewczyną z miasta. Zdecydowaną większość życia mieszkałam w warszawskim bloku i było mi z tym dobrze. Dopiero od niedawna cieszę się urokami mieszkania w domku z ogródkiem (z wszelkimi radościami i obowiązkami związanymi z tym faktem).
Nie umiem i dlatego nie lubię grzebać w ziemi, a kwestie ogrodnicze na zawsze pozostaną poza kręgiem moich zainteresowań, ale to nie zmienia faktu, że nawet ja- która nie przepada za bieganiem boso po trawie (po piasku za to bardzo), zostałam porwana w tę bajkową krainę przyrody i natury. I przypomniałam sobie dzieciństwo, kiedy to z Rodzicami jeździliśmy często do przyjaciół na Mazury właśnie….tyle lat temu, tyle wspomnień, tyle pięknych emocji i chwil…I to wszystko wróciło dzięki obcowaniu z naturą.
Minęło ponad 20 lat od opisywanych przez mnie wakacji, a jednak moje ciało i umysł zareagowało na znane widoki, zapachy, odgłosy.

To doświadczenie uświadomiło mi kolejny raz, jak jesteśmy potężni jako ludzie. Ile w nas mocy do odczuwania i przeżywania. I jak wiele emocji umyka naszej pamięci…

Ognisko z kiełbaskami i opiekanym chlebem, spacer nad jezioro, wycieczka rowerowa po wsi i lesie – to takie proste i kiedyś oczywiste atrakcje- a dziś sprawiły, że nie dość, że odpoczęłam i oderwałam się od codziennego pędu i nerwów spowodowanych zbliżającą się premierą, ale też emocjonalnie odmłodniałam i doświadczyłam bardzo ciekawych rzeczy.

Człowiek w kontakcie z naturą zbliża się do swojego wnętrza.
Ma czas i możliwość wsłuchać się w siebie, swoje emocje, odczucia. Potrafi usłyszeć wewnętrzny głos, który nie chce nawet się ujawnić w codziennej krzątaninie, pędzie i nerwach.

Oczywiście, że zawsze musi być wyjątek potwierdzający regułę. I tu też był- komary są koszmarem mazurskich lasów…To jedyny element, który skutecznie potrafi zepsuć każdy pobyt, niezależnie od miejsca. Na szczęście ja, fanka naturalnych aloesowych dóbr, byłam przygotowana na łagodzenie swędzących bąbli po ukąszeniach (choć drapię się do dziś i szczerze tego nie znoszę).
Ale to tylko wyjątek potwierdzający regułę.

To, co jednak zostanie we mnie na długo to fakt, że warto otwierać się na siebie. Dopuszczać do głosu stare emocje, które w nas drzemią. Bo to dzięki nim, jesteśmy dziś tu, gdzie jesteśmy, czyż nie? Dajmy sobie szansę porozmawiać ze sobą z przeszłości- czy wszystko mamy wyjaśnione? A może męczy Cię jakiś niewygodny temat, emocja czy niedokończona relacja?

Jestem w 100 procentach z miasta, a jednak to wieś sprowokowała mnie do myślenia i przeanalizowania wielu tematów, które dawno schowałam na półce w głowie.
Bądźmy otwarci na świat, bo każdy dzień może przynieść zaskoczenie i zmianę sposobu myślenia. I to jest piękne!

Pięknego dnia Kochane moje !

Karolina Nowakowska

Udostępnij: