„Anioł nie kobieta” można czasem usłyszeć, jako opis zalet i przymiotów przedstawicielki płci pięknej. Tak, kobiety potrafią funkcjonować jak anioły. Są dobre, troskliwe, opiekuńcze, skłonne do wyrzeczeń dla dobra bliskich, waleczne, bo przecież nawet anioł musi walczyć: ze złem, z ciemnymi dniami, z przeciwnościami losu. I wtedy właśnie staje się kobietą.
Kobiety są świetnymi wojowniczkami. Kiedy sytuacja tego wymaga, potrafią być silne, zaradne, odpowiedzialne. I walczą każdego dnia z rzeczami, o których mężczyźni często nawet nie mają pojęcia. I dziwi się taki: „o co jej znów chodzi?”, nie mając bladego pojęcia z czym właśnie mierzy się jego ukochana. W męskim poukładanym świecie, gdzie wszystko znajduje się w systematycznych boksach, nie ma miejsca ma miliony połączeń emocjonalno-racjonalno-intuicyjno-uczuciowych, więc skąd taki pan ma wiedzieć, że mieszka z waleczną księżniczką? Widzi tylko, że ona ma muchy w nosie, albo focha, może znów głowa ją boli. Tak! Może i boli. Ale dlaczego? Bo w tej głowie kłębi się tyle spraw, zadań, myśli, obaw, planów, trosk, że ona ma prawo boleć. W takiej sytuacji mógłby się pan zastanowić, że może trzeba zatroszczyć się o panią, a nie robić jej wymówki, że znów się źle czuje. A ona, kobieta, toczy walkę. Samotną walkę. Bo w chwilach trudnych jesteśmy sami ze sobą. I bywa tak, że pozostawiony sobie „anioł nie kobieta”, robi sobie takie piekiełko na ziemi, że w głowie się nie mieści. Najgorsze jest to, jeśli w tym piekielnym miejscu zaczyna się zadomawiać.
Lawina ma swój początek od małego kamyczka lub odrobiny śniegu. I paniom też czasami wystarczy drobnostka, aby takie osobiste piekło sobie zorganizować. Pojawia się jakieś zdarzenie, które zakłuje serce, zatruje umysł i dumnie kiełkuje w myślach. Wyobraźnia, która na co dzień jest błogosławieństwem, teraz staje się osobistym wrogiem. Pojawiają się w głowie możliwe scenariusze, żaden nie jest pozytywny, budzą się do życia lęki i obawy. Wyłażą z ukrycia duchy przeszłości. I już całe towarzystwo imprezuje, odbierając pogodę życia i radość z tego, że świeci słońce. Robi się smutno, ciężko, najchętniej poszłoby się spać, a trzeba normalnie funkcjonować, bo dom, praca, obowiązki. Organizm to całość więc w odpowiedzi na myśli, pojawia się reakcja ciała: zaczyna kłuć serce, pojawia się ból głowy, mogą być kłopoty ze snem. Jest źle. Anioł zaczyna popłakiwać. Jest smutny. A wrażliwy anioł ma dodatkowo ciężko, bo wszystkie wyżej opisane objawy przeżywa intensywniej. Zastanawia się wtedy co z nim jest nie tak. Jest dla siebie surowy, a zdarza się też, że w pobliżu pada określenie „histeryczka”. A to nie histeria. To wrażliwość. Może większa czasem niż przeciętna, ale to nie jest nic złego.
Aureolka traci blask. Męczy się kobieta – nie anioł, z tym swoim czarnym dniem/tygodniem. Zmęczona natłokiem emocji, chciałaby te swoje myśli wsadzić do pralki, uprać, wyjąć świeże, rześkie… Ale zakaz prania. Trzeba sobie inaczej poradzić. I to szybko, żeby nie utknąć w niedobrym miejscu.
Odnalezienie ścieżki z piekiełka nie jest łatwe, ale za wszelką cenę trzeba jej szukać, aby nie zapuścić korzeni w ciemności smutku, bo przecież anioły lubią jasność. Każdy sposób wyjścia z marazmu jest dobry, a teraz jeszcze z pomocą przychodzą majowe, kwitnące kwiaty, śpiewające wesoło ptaki, ciepły wiatr. Jest też telefon do przyjaciółki lub bezpieczne męskie ramiona, w których można się schronić. I poczekać aż wróci siła, optymizm, radość. Wtedy do piekiełka dociera blask. I uspokojona kobieta znów może funkcjonować jak anioł…
Dni pełnych blasku Wam życzę,
Kasia